Debiutująca pod koniec tamtego roku M2 była dla BMW pewnym krokiem w tył, ale w dobrym tych słów znaczeniu — w końcu czasami warto się cofnąć, by zobaczyć coś z odpowiedniego dystansu i skorygować kurs. Bardziej konserwatywna, dosadna, prosta, a zarazem zarzucająca tyłem, zabawna, z młodzieńczym wigorem — taka jest M2. Więcej podobnych artykułów znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem M2 byłem pozytywnie zaskoczony. Kipiąca testosteronem dwójka wygląda zdecydowanie lepiej, niż można się tego spodziewać po zdjęciach. W oczy od razu rzucają się poszerzone nadkola, które nadają zwłaszcza tylnej części pojazdu muskularnego wyglądu. Dla niektórych może to już być przesadą, ale przecież o to chodzi w "emce" - ma być grubo! Całe nadwozie wygląda tak, jakby zostało wyciosane w marmurze. Można opisać je sparafrazowanym tytułem utworu pewnego popularnego polskiego wokalisty - "Prostokąty i kwadraty". Względem poprzedniej generacji jest także o wiele bardziej dojrzała. Nie wydaje się już autem przeznaczonym dla nowobogackich dwudziestoparolatków.
Po wejściu do wnętrza w kolorze koniaku i czerni (dostępnych jest kilka rodzajów kolorystycznych tapicerki) od razu poczułem się jak u siebie. Kolejne pozytywne zaskoczenie — żadnych trzasków, wszystko dobrze spasowane, a jakość materiałów jest pierwszorzędna. Na szczęście w testowanym przeze mnie egzemplarzu zamiast standardowych, paskudnych plastikowych dekorów piano black zastosowano karbonowe wstawki (dopłata 4500 zł). Na pochwałę zasługują także sportowe, jednak opcjonalne fotele BMW M, które gwarantują świetne trzymanie boczne.
Bardzo dobrze prezentuje się też BMW Live Cockpit, czyli skryte za jedną taflą ekrany wskaźników oraz multimediów. Obsługa jest bardzo intuicyjna, a jedynym elementem, który wzbudził moją irytację, była fabryczna nawigacja. Na szczęście na pokładzie jest Apple CarPlay oraz Android Auto, więc nie jesteśmy na nią skazani. Oczywiście, w aucie sportowym taka "tabletoza" może wydawać się przesadą, jednak M2 to nie tylko zabawka na tor. Z drugiej strony przydałoby się jednak więcej przycisków, by szybciej załączać najważniejsze funkcje.
Po naciśnięciu umieszczonego na konsoli środkowej czerwonego przycisku, z przyjemnym pomrukiem do życia budzi się 460-konny, sześciocylindrowy silnik biturbo o pojemności trzech litrów. Mowa tutaj o jednostce S58, która montowana jest także w M3 i M4. Co oczywiste, jest słabsza od tych, stosowanych w większych krewniakach "em dwójki", rozwija jednak ten sam moment obrotowy - 550 Nm. Warto zaznaczyć, że jest to tradycyjna jednostka. Nie ma tu miękkiej hybrydy czy innych proekologicznych udziwnień.
Po wrzuceniu drive na drążku ośmiobiegowego automatu M Steptronic, którzy przekazuje moc na tylną oś z aktywnym mechanizmem różnicowy, od razu poczułem, że z M2 nie ma żartów. Mimo iż auto ustawione było w trybie comfort, reakcja na gaz była niemal błyskawiczna. To samo tyczy się układu kierowniczego, który jest niezwykle ostry. Każdy najmniejszy ruch kierownicą skutkuje korektą kursu.
Co interesujące, zawieszenie M2 nie jest typową twardą deską. Pasuje do niego określenie "sztywnego z domieszką elastyczności". Podczas jazdy na nawet nieszczególnie gładkim asfalcie radziło sobie świetnie. Oczywiście po zmianie ustawienia z comfort na sport czy też sport plus, podwozie staje się zwarte, a przejazd przez dziurę może wiązać się z podobnym uczuciem, jak przy lądowaniu samolotem należącym do tanich linii lotniczych z literką "R" w nazwie - ból w krzyżu na koniec dnia gwarantowany.
Jazda M2 to czysta poezja. Moc silnika w trybie efficient jest lekko zdławiona, jednak nadal pozwala na bardzo dynamiczne przyśpieszenie. Magia dzieje się jednak wtedy, gdy ustawimy podzespoły w trybie sportowym. Silnik zaczyna rasowo ryczeć (niestety, brzmienie jednostki jest dodatkowo wzmacniane dźwiękami z głośników), skrzynia chętniej przekłada biegi, a naciśnięcie pedału gazu oprócz wbijania w fotel, skutkuje także króciutką utratą przyczepności. Co ciekawe, efektywność kontroli trakcji (M Traction Control) można ustawić na aż 10 poziomach. Zależnie od tego, auto będzie przyklejone do asfaltu albo wręcz przeciwnie, zacznie agresywnie zarzucać tyłem (w menu odnajdziemy nawet funkcję pomiaru i oceny naszego driftu).
Dopiero na torze można rzeczywiście nacieszyć się potencjałem M2. Pierwsza setka pojawia się na prędkościomierzu już po 4,1 sekundy, a prędkość maksymalna została ograniczona do 250 km/h. Jest to o tyle zaskakujące, że auto jest jak na swoje wymiary - długość 458 cm, szerokość 188,7 cm, wysokość 140,2 cm - jest stosunkowo ciężkie i waży aż 1754 kg. Na szczęście, w ruchu ulicznym wagi tej nie czuć. Dopiero gdy wyjedziemy na tor, można dojść do wniosku, że jest tutaj przynajmniej o kilkadziesiąt kilogramów za dużo.
Tak czy inaczej, jazda nią nie jest szczególnie wymagająca, jednak bardzo angażuje. Jest to auto, w którym po prostu chce się przebywać i bez przerwy czerpać czystą przyjemność z jazdy. Obcowanie z nim nawet w normalnych drogowych warunkach jest bardzo satysfakcjonujące. Mimo dużej mocy nie walczy z kierowcą, jest wdzięczne, a nawet potulne. Szkoda, że nie mogłem nacieszyć się nim dłużej.
BMW M2 ma swojego rodzaju gokartową duszę. Jest zabawne, sprawia szalenie dużo frajdy, daje od siebie wiele informacji, łatwo jest je wyczuć i oswoić. Co więcej, podczas wymiany zdań z kolegami z innych redakcji doszliśmy do wniosku, że jest ono tak dobre i kompletne, że może ustępować jedynie M3 Touring. Biorąc pod uwagę cenę oraz osiągi, wysnuliśmy nawet tezę, że to zgrabniutkie coupe jest zagrożeniem nie tylko dla konkurencji, ale także dla innych modeli dywizji M. Czy dojdzie do rynkowego kanibalizmu? Czas pokaże. Jednak już teraz mogę śmiało stwierdzić, że klientów, chcących uzupełnić swoje garaże o M2 nie zabraknie. Wyjazd na jazdy testowe został sfinansowany przez BMW Group Polska. Firma nie miała wglądu i wpływu na treść przygotowanej publikacji. W artykule wykorzystano zdjęcia producenta.