Opel Rocks-e jest niczym zadaszony, czterokołowy skuter. Przyjemność z jazdy, o ile można o niej w ogóle mówić, jest na podobnym poziomie, jednak oferuje on o wiele większą praktyczność. Zaryzykuję stwierdzeniem, że jest to taki lepszy wózek golfowy. Jest jednak w nim coś, co każdego fana motoryzacji rozczuli. Więcej tekstów poświęconych mikrosamochodom znajdziesz także na stronie Gazeta.pl
Opel Rocks-e to nic innego jak Citroen Ami. Jest to przedstawiciel segmentu SUM (Sustainable Urban Mobility — zrównoważona miejska mobilność). Mierzący 2,41 cm długości samochodzik jest, jak sama nazwa klasy pojazdu wskazuje, pozycją idealną do poruszania się po zatłoczonej miejskiej dżungli, gdzie kierowca co rusz musi polować na wolne miejsce parkingowe, jak również nie potrzebuje szczególnie dużego zasięgu, by załatwić wszystkie swoje codzienne sprawunki.
Pod względem designu Rocks-e prezentuje się przyjemnie dla oka - jest rozczulający. Miano "autka" jest w tym przypadku idealnym określeniem. Karoseria wykonana jest z kompozytu, który zapewnia niską wagę - wraz z akumulatorem Opelek waży 471 kg. We wnętrzu również króluje plastik. Oczywiście niczego innego nie można oczekiwać od tego typu auta. Nie ma tutaj klamek (od zewnątrz drzwi otwierane są za pomocą guzika, a od środka poprzez cięgna z materiałowych pasków); brakuje regulacji foteli, które wypada raczej nazwać krzesełkami - można je przesuwać jedynie wprzód i tył. Boczne lusterka, żywcem wyjęte ze skutera, ustawiane są ręcznie, tak samo jak wsteczne, które mocowane jest za pomocą przyssawki. Na szczęście pomagają w tym boczne szyby, które otwierane są zupełnie tak, jak w Citroenie 2CV - dolna połówka uchylana jest ku górze i blokowana na zatrzask. Pełny minimalizm i prostota.
Pozycja za kierownica przypomina tą z golfowego wózka. Na szczęście nie brakuje miejsca i nawet najwyżsi nie będą mieli powodów do narzekania. Zwłaszcza pasażer może wygodnie się rozciągnąć i rozprostować nogi, wsuwając je przed siebie na miejsce specjalne przeznaczone na przewóz walizki czy też zakupowej torby (pojemność 63 litry). Wszelkie potrzebne informacje (prędkość, bieg, zasięg, zużycie energii i stan naładowania baterii) wyświetla minimalistyczny ekranik przy kierownicy. Oczywiście pomyślano o miejscu na smartfon, dodając też odpowiedni na niego uchwyt. Nie zapomniano także o gniazdku USB.
Opelka napędza ośmiokonny silnik elektryczny, dzięki któremu rozpędzimy się maksymalnie do 45 km/h. Po wrzuceniu "Drive" na panelu umieszczonym po lewej stronie fotela kierowcy i opuszczeniu dźwigni ręcznego hamulca zaczynamy proces przyśpieszania. Nie należy on do szczególnie spektakularnych. Sprawia jednak dużo frajdy - zupełnie tak, jakby każdy kilometr więcej na prędkościomierzu wiązał się z wyrzutem dopaminy. Może to jednak wynikać z faktu, że po przekroczeniu 25 km/h Rocks-e zaczyna z większym oporem nabierać prędkości.
Pod względem praktyczności po raz kolejny trzeba zaznaczyć, że jest to auto stricte miejskie. Sam stwierdzam, że byłby to ciekawy flotowy samochodzik służący np.do przejazdów z lotnisk do hoteli itp. Zasięg rzędu 75 km (wg. WLTP) wymusza na nas planowanie każdej podróży. Poza tym auto załadujemy jedynie z domowego gniazdka 230V, co trwa ok. 3,5 godziny. Ciekawostką jest fakt, że Rocks-e nie ma gniazda do ładowania, a kabel ładowarki - o długości trzech metrów - jest już w niego wbudowany. Znajdziemy go po otwarciu drzwi pasażera, tuż pod zamkiem umieszczonym na karoserii.
Dobrze, że Rocks-e nie jest oferowany w Polsce - nie jest to auto, które poradziłoby sobie z naszymi stosunkowo nierównymi jezdniami. Zawieszenie jest bardzo twarde i każdy przejazd przez dziurę, próg itd. wiąże się z ciosem w kręgosłup. Na szczęście moja przejażdżka nie trwał zbyt długo (nie mogłem sobie pozwolić na wyjazd na publiczne drogi, bo autko było niezarejestrowane). Z drugiej strony, mimo istotnych wad, wyszedłem z Opelka z szerokim uśmiechem na ustach. Prostota, brak udziwnień, czysta mechaniczność - nawet kliknięcie guzików otwierających drzwi - wszystko to sprawiało, że Rocks-e było dla mnie miłą odskocznią od "standardowych" aut. Wszystkie jego wady od razu mu wybaczyłem. Opelek manifestuje swoją wyjątkowość, niedociągnięcia i dziecięcą niewinność. Zupełnie tak, jakby chciał powiedzieć, że gdy będzie duży, to zostanie Astrą-e. Dobrze jednak, ze nigdy nie dorośnie.