W przypadku elektryków najważniejsze są trzy rzeczy: wydajność napędu, gęstość energii w akumulatorach i opływowa karoseria. Nowy Hyundai Ioniq 6 doskonale obrazuje te trendy, więc łatwo powiedzieć, że jest samochodem przyszłości. Tylko czy ta przyszłość się wam podoba?
Więcej recenzji nowych modeli aut znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Mnie średnio, bo nie jestem fanem estetyki modelu Ioniq 6. Owszem, wóz o długości niemal 4,9 m, wygląda dość ciekawie, ale nie aż tak niecodziennie, jak się spodziewałem. Poza tym jego sylwetka jest mało zgrabna. Kojarzy mi się z owadem, który ciągnie po ziemi za duży odwłok. Na szczęście ludzie mają różny gust i mogę być w mniejszości. Za to bezsprzeczną zaletą jest osiągnięty w ten sposób znakomicie niski współczynnik oporu powietrza Cd=0,21 - jeden z najlepszych na świecie wśród samochodów produkowanych seryjnie. Tak będzie pod warunkiem, że nie wybierzemy 20-calowych obręczy, które go obniżają. Pech chce, że takie są w wyposażeniu seryjnym jedynej polskiej wersji Ionika 6, a 18-calowych nawet nie da się zamówić.
Wnętrze jest praktyczne i porządne, ale matowe materiały, z których wykonane są bezkształtne, obłe formy sprawiają, że nie kojarzy się z luksusem. Niektóre elementy wyglądają jak zaprojektowane do pokoju przedszkolaka. Poza w samochodzie siedzi się wysoko, bo pod spodem jest potężna bateria. Taka pozycja za kierownicą pasuje do aut w stylu SUV, ale nie do limuzyny, czy współczesnego "streamlinera", jak lubi nazywać nadwozie Ionika 6 producent. To nawiązanie do opływowych pociągów i aut z lat międzywojennych. Styliści kreślili ich linie, biorąc pod uwagę opór stawiany powietrzu. W tego typu aucie chciałbym siedzieć jak najniżej.
Podczas jazdy Hyundai Ioniq 6 zmusza kierowcę do zmiany przyzwyczajeń, co na początku może być irytujące. Wiele mechanizmów działa tu inaczej niż w większości aut. Przełączniki do otwierania szyb w oknach umieszczono na konsoli środkowej, a nie w drzwiach, kierunek jazdy wybiera się pokrętłem, którym jest zakończona dźwignia przy kierownicy, a zamiast w boczne lusterka patrzymy w małe ekrany umieszczone w rogach wnętrza.
Można się do nich szybko przyzwyczaić, ale co jakiś czas w trakcie jazdy wraca nieswoje uczucie, że robię coś źle, jeśli nie spoglądam na zewnątrz samochodu. Patrzenie w tradycyjne lusterka pozwala przy okazji omieść wzrokiem tzw. martwą strefę, czyli przestrzeń przy tylnych błotnikach pojazdu. Doświadczeni kierowcy odruchowo tak sprawdzają, czy nie ukryło się w niej żadne auto. Lusterka-kamery Ioniqa 6 są praktycznie pozbawione "martwej strefy", więc formalnie wciąż wszystko jest pod kontrolą kierowcy, ale dziwne uczucie mi ciągle towarzyszyło.
Najbardziej przeszkadzało mi to w czasie manewrów parkingowych, mimo że wtedy kamery zmieniają ogniskową i pokazują więcej przestrzeni za pojazdem. Natomiast rozumiem, że takie kamery-lusterka pozwalają poprawić opływ powietrza wokół samochodu i dzięki temu zwiększyć zasięg o kilka dodatkowych kilometrów. Kamery zamiast lusterek to nie jest tylko fantazja projektantów i sztuka dla sztuki. Mają istotny cel.
Tak samo jak innymi samochodami skonstruowanymi na platformie E-GMP, Ionikiem 6 jeździ się dobrze i bardzo komfortowo, mimo masy w niektórych wersjach przekraczającej dwie tony. Dzięki temu, że Ioniq 6 nie jest SUV-em, ukrywa ją bardzo dobrze. Samochód skręca zgrabnie i subiektywnie przyspiesza nawet lepiej, niż sugerują dane techniczne: 5,1 s do setki w najmocniejszej wersji z dwoma silnikami o systemowej mocy 325 KM. Osiągi robią spore wrażenie, ale to zawieszenie trzeba szczególnie pochwalić, bo łączy wysoki komfort z niedużymi przechyłami nadwozia i zaskakującą zwinnością.
Koreański "streamliner" kryje jeszcze kilka innych asów w rękawie. Większość to technologiczne nowinki, które mają przełożenie na realną jazdę. Platforma E-GMP zapewnia napięcie prądu do 800 V, co pozwala na lepsze parametry i osiągi. Ładowanie prądem stałym może osiągnąć imponującą szczytową moc 350 kW, chociaż konia z rzędem dla tego, kto znajdzie w Polsce odpowiednią ładowarkę. Ważniejsze, że dzięki temu krzywa ładowania nawet dla niższych mocy (już od 100 kW w górę) prezentuje się wyjątkowo atrakcyjnie.
Pojemna bateria 77,4 kWh w połączeniu z efektywnym napędem pozwala na przejechanie dwusilnikową wersją z 20-calowymi kołami ponad 500 km, jeśli będziemy robić to wyjątkowo oszczędnie. Jazdy testowe trwały zbyt krótko, żeby miarodajnie ocenić zużycie prądu, ale było ciut wyższe, niż się spodziewałem. Dodatkowo samochód może służyć jako bank energii dzięki funkcji zasilania zewnętrznych urządzeń albo oddawania prądu do sieci (V2G).
Hamowanie silnikiem w czasie jazdy działa bardzo efektywnie. Można je zautomatyzować, albo wybrać jeden z czterech poziomów. Najmocniejszy pozwala na jazdę z użycie wyłącznie pedału gazu, co bardzo lubię. Funkcja i-pedal pozwala na hamowanie przez zwalnianie pedału przyspieszenia aż do całkowitego zatrzymania auta. Wnętrze jest praktyczne, przestronne i estetycznie wykonane, chociaż nieco odstaje jakością materiałów od liderów klasy premium. Za to dużo z nich pochodzi z recyklingu.
Niemal wszystko mi się w tym modelu podoba, poza jego wyglądem, który nie podoba mi się ani trochę. To jednak indywidualna kwestia. Gorzej, że konkurencyjne elektryki z tego samego koncernu są jeszcze bardziej przestronne i praktyczne, a w dodatku ciut tańsze. Hyundai Ioniq 6 na razie jest dostępny tylko w jednej wersji wyposażenia Uniq i 325-konnej wersji kosztuje 304 900 zł. Mimo to z pewnością znajdzie się grupa osób, która będzie chciała wsiąść do współczesnego "streamlinera", ale moim zdaniem będzie mniejsza niż w przypadku elektrycznych crossoverów. Hyundai Ioniq 6 ma w porównaniu z nimi za mało obiektywnych przewag, żeby przyciągnąć wielu klientów, a jego design to taki bunt na niby, który może się szybko znudzić. Na żywo Hyundai Ioniq 6 szokuje znacznie mniej, niż się spodziewałem, ale mimo to jest bardzo udanym samochodem na prąd. Samochód do testu użyczyła firma Hyundai Polska Sp. z o.o.