Spodobał Ci się ten artykuł? Więcej wiadomości ze świata motoryzacji znajdziesz na Gazeta.pl
Każda marka chce się czymś wyróżniać. Jedni chcą być zaawansowani technologicznie, inni luksusowi, a jeszcze inna grupa chce tworzyć samochody, które designem nie przypominają niczego innego. Każdy producent podkreśla jak ważne jest dla niego, aby być wyjątkowym. Z tego powodu na ulicach widzimy coraz częściej ładne samochody, ciekawe, ale również drogie.
Średnia cena nowego auta w Polsce to koszt około 150 tys. zł. Kto się znajduje po bogatej stronie wiemy wszyscy. A kto jest po drugiej stronie? Jakie auto jest dosyć tanie jak na dzisiejsze czasy? To bohater dzisiejszego testu – Dacia Sandero.
Ktoś w Dacii wpadł na pomysł, że może produkują „tanie" samochody, ale warto czymś się wyróżniać. Zatem stworzyli nadwozie, w którym zakrzywień jest co niemiara. Przód auta jest raczej spokojny, ale już na masce widać, wiele wybojów, które mają nadać bardziej dynamiczny wygląd.
Z kolei światła LED są najbardziej wyrazistym elementem tego projektu. Jak widać na zdjęciach, testowany model nie jest już tym, który przeszedł przemianę logo na grillu. Mamy poczciwy stary wygląd emblematu, które przypomina zapięcie od pasa, a złośliwi powiedzą, że otwieracza do piwa.
Najwięcej wybrzuszeń widać jednak na profilu. Dzięki temu zabiegowi auto wyróżnia się, ale osoby odpowiadające za design nie mogły najwyraźniej się zdecydować, ile powinno być linii i załamań, więc zastosowali wszystkie. Do tego mamy 16-calowe felgi, które są dodatkowo płatne 1200 zł. Może nie są duże, ale w tym samochodzie całkowicie wystarczą. Z przodu zastosowano hamulce tarczowe, ale tylne felgi skrywają hamulce bębnowe. I co najważniejsze nie mamy tutaj do czynienia z felgami stalowymi z kołpakami, ale z aluminiowymi.
Tył Sandero również nie zachwyca. Znowu najciekawszym elementem są światła, a sam design klapy bagażnika czy zderzaka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie wolno jednak zapomnieć o antenie na dachu, która w niektórych kręgach spokojnie mogłaby być nazwana masztem. Jest długa, czarna i dzięki niej łatwiej znaleźć Dacię na parkingu.
Przejdźmy do koloru, bo to najdroższy element wyposażenia dodatkowego – 2300 zł. Właśnie w tym kolorze widać wyraźnie wszelkiego typu zagięcia i zamysł projektantów, aby uatrakcyjnić wygląd tego samochodu.
Dacia Sandero pod względem desingu nie jest czymś co zapadanie nam w pamięci. Nie jest jednak takim ostatnim autem. Widać, że producent starał się, żeby był ciekawy, dynamiczny i pociągający. Najwyraźniej to się udało, gdyż jakiś czas temu Sandero była najchętniej wybieranym autem w Europie.
Czy sytuacja wygląda lepiej we wnętrzu? Niestety jest tak porywające, jak oglądanie piłeczki pingpongowej od środka. Festyn twardego plastiku i materiału, który szybko zostanie pobrudzony. W szczególności na desce rozdzielczej, gdzie już oczami wyobraźni widzę, jak się rwie i jest brudny od sosów czy innych przekąsek.
Nie można jednak odmówić trwałości plastikom i jak dobrze są ze sobą sparowane. Jest to naprawdę solidna robota, która przetrwa bardzo długo.
Jeśli chodzi o podsufitkę i wykładzinę, to niestety trzeba stwierdzić, że chociaż auto miało około 30 tys. km przebiegu, to zaczęło się to wszystko mechacić.
Kolejny zarzut można mieć do ekranu informacyjno-rozrywkowego. Działa z opóźnieniem, telefon jest trudno podłączyć i nie ma nawigacji. Mamy za to fabryczny uchwyt na telefon, gdzie wyświetlamy nawigację. Ewentualnie można podłączyć do gniazda USB i skorzystać z Android Auto.
Drążek zmiany biegów leży wygodnie w dłoni, kierownica tak samo, tutaj nie ma się do czego przyczepić. Wszystko przełącza się gładko.
Największym zaskoczeniem jednak są siedzenia. I to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Są wygodne, dobrze wyprofilowane, człowiek się nie męczy podczas jazdy. Co najważniejsze taki stan rzeczy nie dotyczy jedynie przednich foteli, ale również tylnej kanapy, na której można porządnie się rozsiąść.
W kabinie mamy naprawdę dużo przestrzeni, bo i rzeczy jest mało. Nie ma podłokietnika na tylnej kanapie, a z przodu jest jedynie dla kierowcy. Wszystkie przyciski są intuicyjnie rozłożone, jest to czyste ergonomiczne wnętrze, które niczym się nie wyróżnia, ale też nie rozprasza osób, które w nim podróżują.
Na pochwałę zasługuje również bagażnik 328 litrów, a przy złożeniu siedzeń dostępnych mamy aż 1108 litrów. I co najważniejsze mamy koło dojazdowe pod podłogą w bagażniku. W standardzie. Jedyną opcją, która była dobrana to automatyczna klimatyzacja za 1200 zł.
Wnętrze oferuje minimum. Nie jest luksusowe, ale dobrze wykonane. Siedzenia są wygodne, a wygłuszenie pozwala normalnie rozmawiać. Czego chcieć więcej?
Jazda Sandero to niezapomniane przeżycie. To demon nie samochód. Demon powolności. Do dyspozycji mamy jednolitrowy silnik o mocy 90 KM i 160 Nm momentu obrotowego. Współpracuje z nim automatyczna skrzynia biegów CVT. Producent podaje, że Sandero rozpędza się od 0 do 100 km/h w 13,4 s., jednak śmiem twierdzić, że podróż kajakiem przez Atlantyk będzie szybsza niż ten samochód się rozpędzi.
Podaje również, że prędkość maksymalna wynosi 169 km/h. Trudno to stwierdzić, gdyż przy 140 km/h auto nie jest pewne w prowadzeniu. Ma się wrażenie jakby się unosiło. Przy niższych jednak prędkościach jest poprawne. Zwrotne i daje sobie radę w mieście. Zakręty bierze z gracją, czego nie można powiedzieć o nierównościach. Ma wyjątkowo twarde zawieszenie, ale nie oszukujmy się, nie jest to limuzyna.
Do dyspozycji kierowcy są dwa tryby jazdy. Eco i bez trybu. W trybie Eco Sandero jest powolna, prawie stoi. Nie ma w niej dynamizmu i przyspieszenia, wyprzedzanie jest sportem ekstremalnym. Po wyłączeniu tego trybu jest odrobinę lepiej, trochę lepiej reaguje na pedał gazu, ale nadal jest wolny, tylko szybciej. Co ciekawe przy wciśniętym mocniej gazie auto wyje, ale nic z za tym nie idzie. Do tego silnik nie trzyma obrotów.
Jednak Dacia Sandero sprawdza się jako samochód. Przewiezie z punktu A do punktu B jak to wcześniej było napisane, ma na wyposażeniu czujnik deszczu i zmierzchu. Oferuje minimum, ale to minimum się sprawdza.
Zatem werdykt. Dacia Sandero w wersji Expression z automatyczną skrzynią biegów kosztuje od 68.400 zł, a z opcjami (konfigurator jest wyjątkowo oszczędny w tych kwestiach) trzeba zapłacić 73.100 zł. Jak za auto, które ma kompletne minimum, które wymaga ustawodawca to całkiem sporo. Oczywiście ceny poszły w górę, ale konkurencja w postaci Polo czy Fabii jest stylistycznie ciekawsza, aczkolwiek droższa.
Prawda jest taka, że nie sztuka jest Dacię Sandero skrytykować. Można jej zarzucić wiele: słabe wyposażenie, brak lepszych silników, brak nawigacji itd. Można długo wymieniać, sztuką jest jednak spojrzeć na to auto przez pryzmat jego zalet. Ma wygodne siedzenia, dojedzie wszędzie, pali około 8 litrów na 100 km, ale przy normalnym użytkowaniu powinna to być mniejsza wartość, ma całkiem sprawną skrzynię biegów, jest ciepło, nie przepuszcza wody i naprawdę jest sporo miejsca.
Jednak czy jest warta ponad 70 tys. zł? Moim zdaniem nie. To tak jakby udowadniać wszystkim, że zupa instant z proszku jest lepsza od tej tradycyjnej. Też się najemy, ale nie potrwa to długo.