Ford mówi, że Mustang Mach-E jest samochodem globalnym. Nie wierzyłem przedstawicielom firmy. Myślałem, że elektryczny Mustang będzie bardziej amerykański. Z drugiej strony sądziłem, że nie zostało w nim nic z ducha pierwowzoru. Myliłem się w obu przypadkach.
Po pierwsze Mustang Mach-E ma ma europejskie rozmiary oraz sylwetkę. Długość nadwozia elektrycznego Mustanga to 472,5 cm, szerokość wynosi 188 cm, a wysokość 160 cm. Do tego duży rozstaw osi (297,2 cm) i budząca szacunek masa 1,9 tony. Dzięki takim proporcjom Ford Mustang Mach-E nie jest wielki nawet w Europie. Jego rozmiary mieszczą się w górnej strefie kompaktowych SUV-ów, ale w środku jest bardzo przestronnie
Poza tym projektanci użyli sprytnego zabiegu stylistycznego wyciemniając górną część nadwozia. Dlatego wyróżnia się tylko ta jego część, która kojarzy się z sylwetką sportowego dwudrzwiowego coupe. Do pierwszych jazd otrzymaliśmy egzemplarz z pierwszej serii produkcyjnej. To Ford Mustang Mach-E First Edition, ale już zarejestrowany w Polsce.
Elektryczny crossover Forda w kolorze Lucid Red robi ogromne wrażenie na warszawskich przechodniach i kierowcach. Na parkingu podchodzili do mnie piesi, a samochody zatrzymywały się na ulicach. Wszyscy patrzyli, niektórzy pytali o szczegóły. Chcieli żeby o nim opowiedzieć, podnieść maskę, pozwolić zajrzeć do kabiny.
Pewnie to minie, kiedy amerykański samochód stanie się bardziej powszechnym widokiem, ale na razie budzi ogromne zainteresowanie. Nawet po dłuższym czasie jego sylwetka nie powinna się znudzić. Ford Mustang Mach-E ma zgrabne proporcje i ciekawe detale stylistyczne. Dzięki nim nie wygląda tak generycznie jak Tesla, chociaż nieco przypomina Model Y. W USA to przede wszystkim z nim będzie mieć do czynienia.
Nie spodobał mi się tylko jeden szczegół zgrabnego nadwozia. To niezbyt ergonomicznie zaprojektowane klamki były pierwszym rozczarowaniem. Żeby otworzyć przednie drzwi trzeba chwycić nieduży występ i jednocześnie wcisnąć okrągły przycisk. Wtedy elektryczny zamek uchyla drzwi. Może to poprawia właściwości aerodynamiczne auta, ale ani nie wygląda dobrze, ani nie jest specjalnie wygodne.
Za to zdecydowanie globalny, wręcz europejski charakter był moim pierwszym pozytywnym zaskoczeniem. Takie wrażenie nie mija po wejściu do środka, Dzięki niemal trzymetrowemu rozstawowi osi w środku jest bardzo przestronnie i to mimo długiej maski nawiązującej do oryginału - klasycznego "pony cara". Pod nią kryje się dodatkowy bagażnik, tak zwany frunk. Ma niewielką pojemność 80 litrów, ale jest w sam raz na zakupy i niezbędne w każdym aucie drobiazgi.
Drugi główny bagażnik jest znacznie większy (ponad 400 l do linii okien), a jego otwierana wraz z szybą pokrywa i składana kanapa pozwalają maksymalnie wykorzystać możliwości ładunkowe elektrycznego Forda. Tworzywa użyte do wykończenia całego wnętrza są zaskakująco porządne jak na amerykański samochód.
Projekt tablicy przyrządów jest wyjątkowo oszczędny. Przed kierownicą umieszczono niski i szeroki wyświetlacz o przekątnej 10,2 cala, który przekazuje wyłącznie najważniejsze informacje. Natomiast na desce rozdzielczej króluje centralny ekran o pionowej orientacji oraz przekątnej 15,5 cala. Na początku wydaje się szokująco duży. Służy do obsługi pokładowego systemu multimedialnego.
Pozwala regulować parametry jazdy, sterować zestawem audio, klimatyzacją i większością pozostałych funkcji w samochodzie. System na dość klasyczny wielopoziomowy układ menu, w które trzeba się zagłębiać, by odnaleźć mniej popularne opcje.
Na początku obsługa systemu Forda wydaje się mało intuicyjna, ale bardzo szybko nauczyłem się jej na pamięć. Projekt systemu jest wyjątkowo logiczny i czytelny. Czasem brakuje fizycznych przycisków, za to jest efektowne duże pokrętło głośności wystające z ekranu. Po chwili okazuje się, że dotykowa obsługa na tak dużym ekranie ma znacznie większy sens niż w większości samochodów. Praktyczne walory wielkiego monitora były drugim pozytywnym zaskoczeniem.
Tuż obok niego jest drugie rozczarowanie. To bezprzewodowa ładowarka do telefonu na konsoli środkowej, która jest zbyt słaba, aby złapać telefon w indukcyjną pętlę przez pancerną obudowę (którą na niego założyłem) i gumową podkładkę w aucie. Po jej wyjęciu z półki wszystko wraca do normy, ale w przeciwnym wypadku telefon co chwilę przestaje się ładować, co skutkuje powtarzającym się irytującym komunikatem.
Rzecz jasna mógłbym wyjąć telefon z mojej pancernej obudowy, ale lubię go, więc nie mam zamiaru tego robić. W innych samochodach nie muszę się martwić o poprawne ładowanie od co najmniej kilku lat. Po chwili zdecydowałem się pozbyć gumowego "chlapacza" środkowej półki w Fordzie, ale było mi troszkę smutno z tego powodu.
Wróćmy za kierownicę. Pozycja do jazdy jest dość wysoka, ale z tej perspektywy Mustang Mach-E nie robi wrażenia SUV-a. Przypomina sportowe auto na szczudłach, rajdówkę z szutrowym zawieszeniem albo pustynne buggy. I podobnie zachowuje się w czasie jazdy. To jak się prowadzi Ford Mustang Mach-E było dla mnie całkowitym i pozytywnym zaskoczeniem. Już trzecim z kolei.
Elektryczny crossover jest dostępny w Polsce w kilku wersjach napędowych. Do jazd została nam wypożyczona najlepsza z nich. Testowany Mustang Mach-E First Edition ma dwa silniki, a więc i napęd na obie osie. Maksymalna systemowa moc to 351 KM, a do wyboru są tylko trzy nazwane poetycko tryby jazdy: Whisper (szept), Active (aktywny) i Untamed (nieposkromiony). Jestem pod wrażeniem.
Komfort jazdy elektrycznym Fordem jest na wysokim poziomie. Oczywiście w środku jest bardzo cicho, a na karoserię nie przenoszą się żadne drgania. Dobre tłumienie nierówności zapewnia spory prześwit i profil kół 55 proc. Na szczęście projektanci Forda nie wyposażyli Mustanga Mach-E w ogumienie o przesadnie niskim profilu.
Również trzymanie się drogi na szybciej pokonywanych zakrętach jest bez zarzutu. Natomiast poprzeczne nierówności wpływają negatywne na komfort jazdy, chociaż nie wytrącają samochodu z równowagi, jeśli chodzi o przyczepność. Elektryczny Mustang Mach-E nawet na warszawskich dziurach prowadzi się pewnie, ale zbyt dużo wibracji przenosi się na kierownicę i nadwozie, co psuje idealny komfort. Ta rysa na brylancie jest trzecim rozczarowaniem.
Za to tak jak napisałem wcześniej, pozytywnie zaskoczyło mnie zachowanie samochodu w czasie aktywnej jazdy. Wtedy łatwo odkryć geny sportowego modelu schowane w rodzinnym Fordzie Mustangu Mach-E. Do tej pory nie jeździłem samochodem elektrycznym, który by sprawiał większą dużą frajdę z jazdy po zakrętach.
Większość elektryków jest po prostu niewzruszona i stabilna. Pokonują wiraże jak by były przyklejone do asfaltu, ale nie robią tego zbyt subtelnie. Mustang jest inny. W trybie "untamed" reaguje zdecydowaną, ale łatwą do kontrolowania nadsterownością na każde wciśnięcie prawego pedału.
Mówiąc kolokwialnie Mustang chodzi bokami jak amerykański muscle car! No, może trochę przesadziłem, ale jazda tym autem naprawdę wywołuje dużo dobrych emocji. Dlatego nadsterowna charakterystyka Forda Mustanga Mach-E w odmianie z napędem na obie osie była trzecim i największym pozytywnym zaskoczeniem.
To zaskakujące, bo zazwyczaj elektrykami najlepiej się jeździ mi się spokojnie, mimo ich dobrych osiągów. Wtedy można docenić bardzo wysoki komfort. Przyspieszenie na prostej szybko powszednieje, a na zakrętach takie pojazdy są tak stabilne i niewzruszone, że nie aktywna jazda nie sprawia wielkiej przyjemności.
Mustang Mach-E jest inny. Gotowy do nadsterowności przy każdym wciśnięciu pedału przyspieszenia. Szybko i precyzyjnie reaguje na zmiany obciążenia wywoływane prawym pedałem. Jazda po zakrętach sprawia ogromną frajdę!
Osiągi elektrycznego Forda Mustanga Mach-E są zgodne z oczekiwaniami. Silniki elektryczne o wspólnej nocy 351 KM zapewniają osiągnięcie pierwszej setki w czasie 5,8 sekundy i rozpędzenie się do prędkości 180 km/h. Dzięki dużemu (580 Nm) dostępnemu przez cały czas momentowi obrotowemu przyspieszanie rozpoczyna się natychmiast po wciśnięcie prawego pedału. Jest adekwatne, ale nie szokujące.
Jeśli ktoś szuka lepszych przyspieszeń, musi poczekać na ekstremalną odmianę GT, która pojawi się nieco później w USA. Nie wiadomo, czy w ogóle znajdzie się w sprzedaży w Polsce. Jego silniki będą mieć moc 480 KM, a przyspieszenie do 100 km/h skróci się do zaledwie 3,5 sekundy (w wersji Performance Edition).
Zasięg testowanego samochodu, czyli z dwoma silnikami o mocy 351 KM i większym akumulatorem o poj. 88 kWh (to pojemność użytkowa) jest równocześnie ostatnim, czwartym z kolei zachwytem oraz rozczarowaniem. Teoretycznie wynosi do 540 km w zależności od warunków i stylu jazdy, ale ja zobaczyłem znacznie niższą liczbę, ledwie ponad 300 km.
Wkrótce później okazało się, że wprawdzie deklarowany zasięg jest niższy od oczekiwanego ale spada bardzo powoli. W większości samochodów elektrycznych trzeba się nastawić, że liczby wskazywane przez komputer pokładowy będą spadały szybciej, niż rośnie pokonywany dystans. W Mustangu Mach-E malały bardzo powoli i to niezależnie jak bardzo fantazyjny był mój styl jazdy. Potrzeba jednak więcej czasu, żeby sprawiedliwie ocenić jego zużycie energii.
Za model Ford Mustang Mach-E First Edition z napędem AWD i większym akumulatorem trzeba zapłacić niecałe 304 tys. zł. Najtańsza odmiana Mustanga Mach-E, który będzie w regularnej sprzedaży kosztuje około 215 tys. zł. I to jest znacznie bardziej rozsądna propozycja. Tym bardziej, że samochód już w podstawowej odmianie ma być przyzwoicie wyposażony.
Taki był mój pierwszy kontakt z Fordem Mustangiem Mach-E. To bardzo europejski, niezwykle zachęcający do jazdy samochód. Nie jest doskonały, ale gwarantuje dużo emocji. Będzie zachęcał klientów wyjątkowym wyglądem, a potem zachwycał wrażeniami z jazdy. W samochodach z dzikim koniem na masce to chyba jest najważniejsze.