McLaren GT. Pierwszy model z Woking, który nie przypomina sportowego buta do crossfitu

McLaren GT to samochód z kryzysem tożsamości. Piękny, luksusowo wyposażony, ale nie-tak-praktyczny i nie-tak-wygodny, jakby chciał producent. Do tego błyszczy dopiero, gdy używamy go zgodnie z przeznaczeniem, czyli pod pełnym obciążeniem, gdy jedziemy po zakrętach tak, jakby paliły nam się spodnie.

To chyba najładniejszy drogowy McLaren, jaki wyszedł spod cyfrowych ołówków kreślarskich projektantów tej legendarnej, brytyjskiej marki. Do tego praktyczny i luksusowo wyposażony. Czy jednak dwumiejscowy samochód z centralnie umieszczonym silnikiem może być pełnoprawnym "Gran Turismo"?

Żeby to sprawdzić, poleciałem do USA…

No dobrze, prawdę mówiąc, to nie do końca. Do USA poleciałem na wakacje, ale traf chciał, że udało mi się połączyć przyjemne z pożytecznym i przy okazji urlopu przetestować dwa wyjątkowe samochody. Jeden z nich to właśnie najnowszy McLaren GT, pomalowany na perłowy, ciemnozielono-szary kolor zwany Viridian Green.

Zobacz wideo Michał Wiśniewski kupił synowi samochód?!

Ponieważ my, polscy dziennikarze, mamy ograniczony dostęp do tzw. super i hiper samochodów (najczęściej sprowadzają je do nas mali importerzy, testowanie trwa krótko, np. jeden dzień albo dwa, a auta mają drakońskie limity przejechanych kilometrów – bo potem trzeba je jeszcze w miarę opłacalnie sprzedać) moje doświadczenie z produktami pochodzącymi ze znajdującej się w hrabstwie Surrey, niesamowitej fabryki projektu sir Normana Fostera, można uznać za mocno ograniczone.

Konkretnie? To pierwszy McLaren, jakim w życiu jechałem.

Na szczęście w sensie ogólnym, nie jest ono na tyle ograniczone, bym nie miał go z czym porównać. Przez lata udało mi się wsiąść za kierownicę przeróżnych supersamochodów, samochodów wyścigowych i rajdowych. Droższych i tańszych, przerażających i takich, z którymi udało się mi nawiązać porozumienie – tę harmonię jazdy, kiedy koordynacja oko-ręka osiągała stan idealnego zgrania.

To określenie neuropsychologiczne, kierowcy mogą jeszcze rozbudować o: oko-ręka-stopy, ewentualnie plecy, bo to właśnie nimi wyczuwamy najdrobniejsze ruchy podwozia, informujące nas np. o zbliżającym się uślizgu tylnej osi.

McLaren GT na tle Los Angeles
McLaren GT na tle Los Angeles fot. Błażej Żuławski

Te doświadczenia za kierownicą samochodów takich marek jak Ferrari, Lamborghini, Aston Martin, Jaguar, Mercedes, Porsche, ale także BMW, Subaru i… Toyota (oraz wszelkich marek produkujących hothatche, które dziś są w stanie z konkurować osiągami z tymi potworami), złożyły się na pewien zestaw, jeśli wierzyć internetowym komentarzom, niepopularnych poglądów.

Po pierwsze, że moc wcale nie jest najważniejsza. Lepiej jechać na 101 procent samochodem słabszym, niż w przerażeniu na 75 procent samochodem mocniejszym. Po drugie, że pewna miękkość i podatność zawieszenia na pochłanianie nierówności (jego skok, twardość sprężyn i stabilizatorów), na normalnej drodze, czyli poza torem wyścigowym sprawia, że szybka jazda jest poniekąd łatwiejsza i przyjemniejsza.

W ten przepis na motoryzacyjną nirwanę oczywiście należy jeszcze wliczyć jeszcze milion innych czynników – masę samochodu (im mniejsza, tym lepiej) i jej dystrybucję, reakcje układu kierowniczego i wszystko to, czym dzisiaj sterują komputery, a czego nie ogarnęłaby zwykła mechanika. Rzeczy takie, jak torque vectoring, elektroniczna kontrola pojedynczych elementów, zawieszenie itp. Wszystko to, czym komputer zarządza w czasie milisekund.

Dlaczego o tym wspominam? Bo chociaż samochody zrobiły się przez ostatnie 10 lat superskomplikowane (np. Porsche 918 Spyder pokazano po raz pierwszy 10 lat temu!), mają zaawansowane układy napędowe, dziś często wspomagane dodatkowo przez silnik elektryczny i system odzyskiwania energii kinetycznej, to przepis na przyjemność z jazdy pozostaje niezmienny.

Samochód musi być homogeniczny, jednorodny, a przez to dla kierowcy, zrozumiały. Tak, by nie musiał się on zastanawiać, "co autor chciał powiedzieć". Tak rodzi się ta, wspomniana wcześniej, harmonia i porozumienie.

McLaren GT
McLaren GT fot. Błażej Żuławski

Co za tym idzie: dla mnie homogeniczne są np. Fiesta ST, Toyota GT86, Alfa Guilia QV, Mercedes C63AMG, ale też samochody takie, jak Škoda Karoq 1,5 TSi, Lexus LC500 czy Rolls Royce Ghost. Suma zastosowanych w nich rozwiązań składa się na samochód zrozumiały, co jest szczególnie ważne w sytuacjach podbramkowych, przy nagłych hamowaniach, przy konieczności wyminięcia przeszkody, gdy zbyt szybko wjedziemy w zakręt, lub niepodziewanie się on zacieśni.

Do pewnego stopnia takie też jest Lamborghini Aventador SVJ Roadster, które widać na zdjęciach obok McLarena – to potwór, jazda nim na pewno nie należy do przyjemnych doświadczeń (o tym kiedy indziej), ale przynajmniej jako całość składa się ono w "sensowną opowieść". Wykrzyczaną tak, że pękają bębenki, o reakcjach na gaz i skręt tak ostrych, że przez same spocone dłonie kierowca się odwadnia, ale zawsze posiadającą wstęp, rozwinięcie i zakończenie.

McLaren GT i Lamborghini Aventador SVJ Roadster
McLaren GT i Lamborghini Aventador SVJ Roadster fot. Błażej Żuławski

Dobrym porównaniem może być film i jego przeróżne gatunki. Lambo to świetny horror. Nawet jeśli nie jesteśmy fanami gatunku, możemy docenić, jak jest zrealizowany. Nigdy nie popada w śmieszność, trzyma w napięciu, a po tym jak opuścimy już kino, zostawia nas nawet z czymś do przemyślenia. Karoq to genialny film familijny, wiecie - coś, co jesteście w stanie oglądać raz do roku, np. "To właśnie miłość". Rolls – epicki film historyczny ("Dunkierka").

I podczas gdy auta wypadające z tej kategorii, te których nie lubię – np. wielkie limuzyny BMW z czterocylindrowymi silnikami, szybkie wyłącznie na papierze. Auta, którymi nie da się włączyć do ruchu, bo czas oczekiwania na odpowiedni bieg oraz reakcje 4 turbosprężarek wynosi od dwóch do sześciu tygodni (tyle, ile się czeka na designerską sofę). Czy też wszelakie Nissany GTR i Mercedesy A45 AMG, w których wszystko dzieje się poza udziałem kierowcy – można je przyrównać do "Szybkich i Wściekłych", albo jeszcze lepiej, "Transformersów" Michaela Baya, czyli filmów złożonych całkowicie z efektów komputerowych, w których nic nie ma sensu, liczą się tylko kolorowe bodźce. Gdy te samochody, z pozoru szybkie i ekscytujące, są jak taki wysokobudżetowy film akcji, który filmem nazwać można tylko dlatego, że wyświetlają go akurat w kinach… McLaren GT stoi gdzieś w rozkroku.

Dlaczego?

Bo z jednej strony to najładniejszy McLaren, jaki do tej pory został wyprodukowany. Pierwszy, który nie przypomina sportowego buta do crossfitu. Pierwszy, którego linie zostały uspokojone na tyle, by można było go nazwać eleganckim i z powodzeniem zaparkować pod Blenheim Palace. Eleganckim zarówno z zewnątrz, jak i w środku – kabina GT to królestwo gładkiej i pachnącej skóry, świetnego audio od Bowers&Wilkins (12 głośników), kolorowego oświetlenia "Ambiente", którego barwę można sobie wybrać i wzorowej ergonomii.

McLaren GT
McLaren GT fot. Błażej Żuławski

Tak. Wszystko, czego dłoń dotyka w McLarenie GT jest nie tylko świetnie wykonane, np. z prawdziwego, chłodnego aluminium, ale także idealnie rozmieszczone, tak, by zawsze było pod ręką. Poza ukrytym guzikiem do podnoszenia przodu (znajdującym się na końcu manetki, którą zasłania kierownica), oraz lekko nadgorliwymi czujnikami parkingowymi, których wyłączenie zajmuje chwilę (guzik, znajduje się na pokrętle po prawej stronie kierownicy), GT zachwyca przemyślanym rozmieszczeniem funkcji w swoim minimalistycznym wnętrzu.

Do tego, w trakcie jazdy widoczność do przodu i na boki jest znakomita. W cofaniu pomagają kamery i czujniki (chociaż w lusterku wstecznym też widać, gdzie samochód się kończy). Obsługa pionowego, przypominającego smartfon ekranu infotainment również jest intuicyjna, a reakcje na dotyk błyskawiczne – co pomaga oszukać zmysły, że rzeczywiście mamy do czynienia z telefonem.

Podnoszone do góry drzwi oraz wykonany ze specjalnego tworzywa fotochromatyczny dach, który można rozjaśniać i przyciemniać, przesuwając palcem po dotykowym panelu kontrolnym, to bardziej miłe akcenty, niż główny temat tej minimalistycznej przestrzeni, niemniej jednak robią wrażenie. Poza tym, czy supersamochód może inspirować wyobraźnię dzieciaków, jeśli jego drzwi nie otwierają się do góry? Nie sądzę.

McLaren GT
McLaren GT fot. Błażej Żuławski

Jednak pomimo tego, że gdy najnowszy McLaren stoi zaparkowany, można by rzeczywiście uznać go za samochód nadający się do przemierzania większych odległości, prawdziwe transkontynentalne Gran Turismo, gdy zajmiemy miejsce za kierownicą i odpalimy podwójnie doładowane V8 (620 Km i 630 Nm), sprawy się komplikują.

Zbudowany na opartej o tzw. "wannę" z włókna węglowego, płycie Monocell-T, McLaren GT jest bowiem czymś w rodzaju załagodzonej wersji modelu 720S, z którym współdzieli silnik i podzespoły. Owszem są pomiędzy nimi znaczące różnice, np. GT ma bagażnik o teoretycznej pojemności 370 l., ale zmieszczą się do niego jedynie miękkie i płaskie torby, najlepiej specjalnie do niego dopasowane (tzw. matching lugagge).

I tak jak cena takiego zestawu toreb nie powinna być zbyt wysoka dla kogoś, kto wyda ponad milion złotych na samochód, to już fakt, że torby te, a także np. kije golfowe, które chcielibyśmy móc wozić w przepastnej przestrzeni za przednimi fotelami z każdym hamowaniem mogą uderzyć nas w głowę, lub gorzej, uderzyć w ekran zarządzania multimediami… wydaje się już nie do końca praktyczny. GT ma w bagażniku siatkę zabezpieczającą, ale jej ograniczona elastyczność oznacza, że nie da się jej na wszystkie torby wykorzystać.

Do tego nasze drogocenne rzeczy pozostają na widoku przechodniów. To może nie być zbyt dużym problemem w Genewie czy Monte Carlo, ale w centrum Paryża czy Londynu już tak… Oczywiście pozostaje nam bagażnik z przodu, ale on ma tylko 120 l. więc nie ma więc mowy, byśmy dali radę spakować do niego dwie osoby na weekend z dwiema twardymi walizkami-kabinówkami. Nie mówiąc już o obowiązkowym koszu piknikowym z szampanem, herbatą i przekąskami.

Bagażowe problemy pierwszego świata to jednak wierzchołek góry lodowej. Większe zarzuty można mieć do tego, jak "Mac" jeździ. Żeby było jasne – jako samochód sportowy jeździ świetnie. Podczas ataku na Los Angeles Crest Highway, będącego ulubioną górska przełęczą mieszkańców "La La Landu", dotrzymywał kroku mocniejszemu i o wiele droższemu Aventadorowi bez najmniejszego problemu. Ten samochód to rzeczywiście potwór, któremu sprint do setki zajmuje 3,2 sekundy, i który do 200 km/h przyspiesza w 9 sekund. Dzięki włóknu węglowemu jest też stosunkowo lekki (nieco powyżej 1500 kg), więc 367-milimetrowe kompozytowe tarcze nie mają problemu z wyhamowaniem go.

McLaren GT
McLaren GT fot. Błażej Żuławski

W komfortowych ustawieniach napędu i skrzyni MacLaren jest jednak zbyt przytłumiony. To sprawia oczywiście, że na autostradzie jest w kabinie GT ciszej - skrzynia ma 7 biegów i zachowuje się jak DSG w Golfie, zmieniając kolejne przełożenia przy 1850 obrotach. Dzięki temu samochód mniej pali i nie słyszymy tak bardzo silnika. Jest to jednak "działanie zamiast", bo przez lekkość konstrukcji, i prawdopodobnie niewystarczającej ilości elementów wygłuszających, na betonowych, popękanych, amerykańskich drogach do uszu kierowcy dociera zbyt wiele hałasu. Choćby z opon, ale także z innych podzespołów, takich jak pompa paliwa, która jak na takie auto przystało musi być bardzo wydajna, czy turbosprężarki, gdy zawór blow-off spuszcza z nich ciśnienie. Co przystoi Subaru Imprezie WRX STI, nie przystoi dostojnemu GT.

Nawet w komfortowym trybie więc trudno jest temu autu ukryć, że pod spodem jest gorącym "supercarem". Karbonowa wanienka, stanowiąca główny element nośny jego konstrukcji jest też ekstremalnie sztywna, co oznacza, że GT nie jest do końca wygodny. Odczujemy już pomniejsze dziury czy studzienki, choć zawieszenie jest podobno bardziej miękkie, niż w pozostałych modelach marki. Niestety, jak na Gran Turismo niewystarczająco.

Dlatego lepiej się nie oszukiwać i nawet na co dzień jeździć McLarenem GT wyłącznie w trybie sport, wyostrzającym jego reakcje, otwierającym klapy aktywnego wydechu. A przy autostradowej jeździe, w razie zbyt niskiego biegu zawsze można skorzystać z umieszczonych za kierownicą łopatek i samemu zmienić go na wyższy. Wygodnie nie będzie, ale przynajmniej będzie frajda.

Jeszcze inaczej sprawy mają się po aktywacji trybu torowego i zdezaktywowaniu układu stabilizacji toru jazdy. Dopiero wtedy GT prawdziwie budzi się do życia. Dokładnie w takim ustawieniu samochodu goniłem prowadzące mnie przez górzyste tereny Lambo i cieszyłem się od ucha do ucha (nie tylko dlatego, że dostawałem w twarz dźwiękiem i strzałami potężnego V12 Aventadora).

Lamborghini Aventador SVJ Roadster i McLaren GT
Lamborghini Aventador SVJ Roadster i McLaren GT fot. Błażej Żuławski

Mclaren jest co prawda niepozbawiony typowego dla silników turbo efektu sztuczności reakcji na gaz (jakby pedał był z silnikiem połączony kawałkiem gumki recepturki), ale mówiąc szczerze, to nieistotne. Szczególnie, że w zamian surfuje się na fali ciągle dostępnego momentu obrotowego, który ratował mnie na tej nieznanej mi drodze, kiedy próbowałem nadążyć za znającym ją na pamięć jadącym przede mną lokalesem (moim kolegą, dziennikarzem motoryzacyjnym z USA, Basemem Wasefem).

McLaren GT to więc samochód z kryzysem tożsamości. Piękny, luksusowo wyposażony, ale nie-tak-praktyczny i nie-tak-wygodny, jakby chciał producent. Do tego błyszczy dopiero, gdy używamy go zgodnie z przeznaczeniem, czyli pod pełnym obciążeniem, gdy jedziemy po zakrętach tak, jakby paliły nam się spodnie.

Czy nie lepiej więc kupić inny model? Taki, który marka rzeczywiście sprzedaje jako w pełni sportowy? Na przykład model 720S, czy mniejszą 570-tkę? To zależy już od naszych indywidualnych preferencji oraz portfela. Może część z klientów będzie wolała samochód o spokojniejszym, bardziej eleganckim designie i potencjalnej praktyczności, nawet jeśli nie będzie ona nigdy wykorzystana? Bo woli "sztyblet" niż krzykliwy "but sportowy".

Marce z Woking należy się za to jedna, wielka pochwała. Nie jest łatwo, będąc tak małym producentem, stworzyć tak złożoną linię modelową, w której każdy klient znajdzie coś dla siebie. Nawet jeśli GT to nie do końca udany eksperyment, pamiętajmy, że stanowi on dopiero pierwszą próbę stworzenia "ucywilizowanego" modelu McLarena. Nie zapominajmy przy tym, że doprowadzenie modelu 911 do perfekcji zajęło marce Porsche pół wieku. Patrząc na postępy, jakie robi McLaren, GT powinien być w tym samym miejscu za jakieś 10-15 lat.

Więcej o: