Hyundai Genesis Coupe - test | Za kierownicą

Genesis jest idealny dla facetów wyznających teorię ?liczy się wnętrze, a nie wygląd?. Przeciętnej urody auto, zachwyca dźwiękiem, mocą i... łatwością prowadzenia. I wcale nie jest takie drogie

Powrót do przeszłości Wystarczy jedno spojrzenie, by dostrzec, że dwudrzwiowy Genesis został zaprojektowany w minionej epoce stylistycznej Hyundaia. Nie oznacza to jednak, auto jest brzydkie. Wprost przeciwnie. Spłaszczona maska, muskularny odwłok z pokaźnym spojlerem, głębokie przetłoczenia boczne i duże koła sprawiają, że szczególnie w ostrej czerwieni auto prezentuje się całkiem dziarsko, skutecznie przyciągając wzrok przechodniów i innych kierowców.

Równie archaiczne - w porównaniu do najnowszych produktów koreańskiej firmy - wydaje się wnętrze, choć i w tym przypadku Hyundai z łatwością się obroni. Zarówno materiały jak i spasowanie poszczególnych elementów stoją na niezłym poziomie, ale fajerwerków tutaj nie ma. Jest schludnie i tyle. Kierowca i pasażer narzekać na ilość miejsca nie mogą. Co innego na tylnych fotelach. Tam powinno się wysyłać wyłącznie za karę.

Surowa siła Ale przecież Genesis Coupe to nie salonka, a sportowe coupe z krwi i kości, o czym Koreańczyk głośno przypomina każdego ranka po wciśnięciu przycisku Start. Elektryczny impuls budzi do życia widlastą szóstkę, która niczym rozdrażniona tygrysica obrzuca kierowcę groźnym, chrapliwym pomrukiem. Gwarantuje wam, że poranna kawa po takiej eksplozji dźwięków okazuje się zupełnie zbędna.

Silnik o pojemności 3,8 litra to wolnossący mięśniak, który z wielką radością ciągnie od dołu przy każdym wciśnięciu gazu. 303 konie mechaniczne i 361 Nm maksymalnego momentu obrotowego, we współpracy z sześciobiegową skrzynią manualną rozpędzają auto do setki w 6,4 sekundy i pozwalają podróżować z prędkościami dochodzącymi do 240 km/h. Nie trzeba się też specjalnie starać, by zerwać przyczepność tylnych kół. Nawet przy niskich obrotach, na dwóch pierwszych biegach, po mocniejszym wciśnięciu gazu auto natychmiast ustawiało się bokiem.

O tak, Genesis Coupe zdecydowanie zachęca do zabawy. Tym bardziej, że jest stosunkowo łatwy do okiełznania. To zasługa dobrego rozłożenia mas. Ciężki silnik z przodu balansuje sporych rozmiarów kufer i długi tył. Dzięki temu w poślizgu Genesis jest bardzo przewidywalny i posłuszny. Nad młodymi adeptami driftu czuwa dodatkowo mechanizm różnicowy o ograniczonym poślizgu. Więcej do szczęścia nie trzeba. No może jeszcze zapasowego kompletu opon na tył w rozmiarze 245/40 R19.

Jedyną rzeczą, która nie przypadła nam do gustu to zbyt rygorystyczny układ ESP. Rozumiemy, że przy braku wprawy 300 koni napędzających tylną oś może zrobić "kuku", ale elektroniczny kaganiec dba o nasze bezpieczeństwo aż za bardzo. Biada temu, kto za mocno wciśnie gaz, próbując po lewoskręcie uciec ze skrzyżowania. ESP zdusi auto w miejscu, a błyskawicznie zbliżające się pojazdy sprawią, że w ułamku sekundy przed oczami przelecą nam wszystkie ważniejsze fakty z życia. Większość współczesnych systemów ESP potrafi znacznie lepiej dawkować swą elektroniczną opiekuńczość. Ten w Hyundaiu przypomina szorstką guwernantkę, mówiącą: "O nie, młody człowieku! Nie odejdziesz od stołu, póki talerz nie będzie pusty".

Kawał dobrej roboty odwalili za to inżynierowie pracujący nad zawieszeniem. Owszem, jest stosunkowo twarde, ale cierpliwość i skuteczność z jaką radzi sobie z wymagającymi polskimi drogami robi wrażenie. Mimo 19-calowych obręczy i niskoprofilowych czterdziestek, przy pokonywaniu poprzecznych nierówności do kabiny nie dochodzą żadne denerwujące dźwięki. Pytanie jak długo. Nasz egzemplarz na liczniku miał 18 tys. kilometrów. Złego słowa nie można powiedzieć również o hamulcach, które mimo ciężkiego traktowania, nigdy nie wykazywały objawów przemęczenia.

Po ile takie cacko? W polskich salonach za Genesisa Coupe z sześciostopniową, ręczną skrzynią biegów trzeba zapłacić 155 tys. zł. Dużo jak za Koreańczyka? Rzeczywiście nie mało, ale wskażcie inne tylnonapędowe auto z ponad 300-konnym silnikiem pod maską za takie pieniądze. Podstawowa odmiana Nissana 370Z kosztuje 180 tysięcy, ale Nissan jest zdecydowanie mniejszy. Infiniti za G37 Coupe to już zupełnie inna półka - ceny zaczynają się od 217 tysięcy. BMW 335i? Wolne żarty. Najtańsze kosztuje 221 tys. złotych.

Warto też zaznaczyć, że w cenie koreańskiego coupe dostajemy wszystkie bajery jakie Hyundai ma w swojej ofercie. Na liście wyposażenia znajduje się m.in. automatyczna klimatyzacja, tempomat, podgrzewane, skórzane fotele, świetnie grający system audio ze złączem AUX, USB i iPod, poduszki czołowe, boczne i kurtyny. Na tym nie koniec. Jest jeszcze mechanizm różnicowy, szyberdach, podgrzewana przednia szyba, czujniki parkowania i podgrzewane, elektrycznie regulowane lusterka boczne. W standardzie auto wyposażone jest także w 19-calowe, aluminiowe obręcze kół. Czego chcieć więcej? Chyba tylko nawigacji.

GAZ dynamiczny silnik, bogate wyposażenie, nietuzinkowe brzmienie, atrakcyjna cena

HAMULEC zbyt restrykcyjne ESP, skrzynia, która lubi się haczyć

SUMMA SUMMARUM Nie ukrywamy, że w Genesisie Coupe zadurzyliśmy się od pierwszego wejrzenia i oddawaliśmy go z wielkim żalem. Owszem, zawieszenie jest stosunkowo twarde, bulgot widlastego silnika słychać wyraźnie nawet przy niskich obrotach, a przy wbijaniu kolejnego biegu trzeba czasem trochę powalczyć, ale właśnie to podobało nam się najbardziej. I nawet nie zauważyliśmy, że z baku po każdych 100 kilometrach schodziło 11 litrów paliwa. Przy stosunkowo spokojnej jeździe, rzecz jasna.

W sieci pojawiły się już pierwsze, szpiegowskie zdjęcia odświeżonej wersji Genesisa Coupe. Jeśli przy okazji stylistycznego liftingu firma poprawi też system ESP, Hyundai będzie miał w stajni prawdziwego rodzynka.

Hyundai Genesis Coupe | Kompendium

Bartosz Sińczuk

ZOBACZ TAKŻE:

Hyundai chce stworzyć markę premium

Sonata rzuca wyzwanie hybrydom - ZOBACZ TUTAJ

Hyundai Sonata - ogłoszenia

Więcej o:
Copyright © Agora SA