O karach dla kierowców opowiadamy również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
Polski system przepisów drogowych nie zawsze jest mocno przejrzysty. Bo funkcjonują w nim np. znaki drogowe, których nie widać. I to wcale nie oznacza, że drogowcy bawią się z kierowcami w ciuciubabkę. To jedynie wynik działania przepisów, które obowiązują od lat.
O co chodzi z niewidzialnym znakiem? Przepisy mówią bardzo wyraźnie, że np. ograniczenie prędkości wyrażone znakiem B-33 odwołać może nie tylko tablica B-34. Identyczną moc ma skrzyżowanie, a więc właśnie niewidzialny znak drogowy. Ono kasuje tablicę B-33 i sprawia, że ograniczenie prędkości wraca np. do bazowych 50 km/h w mieście. Skrzyżowanie kasuje jednak działanie dużo większej ilości oznaczeń. Bo jest w stanie odwołać również:
Ze skrzyżowaniem jest zatem oczywisty problem. Bo wyobraźmy sobie taki scenariusz, że kierowca jedzie przez miasto, ale przy drodze stoi znak podnoszący ograniczenie prędkości do 70 km/h. Jedzie zatem powiedzmy 76 km/h. I prędkości nie redukuje po minięciu skrzyżowania (choć ograniczenie wróciło do 50 km/h, bo czeka na znak B-34 "Koniec ograniczenia prędkości". Sytuację dostrzegają policjanci, dokonują pomiaru prędkości i zatrzymują auto do kontroli drogowej. Informują zatem kierującego o tym, że właśnie przekroczył dozwoloną prędkość o 26 km/h i proponują mu mandat. Kara wynosi symboliczne 400 zł, ale oznacza 7 punktów karnych.
Przy wyższej skali przekroczenia kierowca może dostać nawet 2,5 tys. zł mandatu i 15 punktów karnych. A gdyby jechał w tej sytuacji np. 101 km/h lub więcej, straci także prawo jazdy na 3 miesiące za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym.
Skrzyżowanie jest niewidzialnym znakiem. Kasuje działanie zakazów. Sprawa w tym punkcie jest oczywista? Nadal nie do końca. Bo polskie przepisy nie byłyby polskimi przepisami, gdyby i w tym punkcie nie skomplikowały sprawy. Są bowiem dwa wyjątki, w których skrzyżowanie nie zadziała. Mowa o tym, że: