Poszukiwaniu kolejnego samochodu towarzyszą wielkie emocje. Zwłaszcza w sytuacji, w której nabywcy uda się namierzyć w sieci idealnie wyposażony model, który dodatkowo ma atrakcyjną cenę. Okazja, jak wiadomo, jedynie potęguje pożądanie! Niestety przeszkodą może być duża odległość od znalezionego pojazdu. Tyle że handlarze i na to mają sposoby. Bo kupujący przecież zawsze może takie auto "zarezerwować".
Podobne historie pojawiają się w Polsce jak grzyby po deszczu. A jeden z przykładów dotyczy 35-latka z Ciechanowa. Mężczyzna znalazł wymarzone auto. Internetowy "handlarz" z ogłoszenia zaproponował mu zatem, że przytrzyma mu pojazd na placu. Rezerwacja wiązała się jednak z wpłaceniem zaliczki. Ta została określona na 1000 zł. Mężczyzna miał wpłacić pieniądze, a następnie na spokojnie udać się po pojazd. Strony ustaliły, że brakująca kwota zostanie dopłacona na miejscu. Do spotkania i przekazania auta nigdy jednak nie doszło. Powód? Oszust samochodu wcale nie miał. Chciał jedynie zdobyć tysiąc złotych. Po przekazaniu pieniędzy przestał odbierać telefony. Kontakt się urwał.
Kiedyś w sieci czytałem też inną historię. Kobieta opisywała, że przelała sprzedającemu 500 zł na paliwo. Miał przyjechać do jej miejscowości w celu pokazania jej auta. Kupująca nie zobaczyła niestety ani samochodu, ani pieniędzy. Według jej opowieści nieuczciwy handlarz wysłał jej jednak kwiaty z przeprosinami. I w tej historii wszystko jest pewnie prawdziwe. Wszystko oczywiście oprócz kwiatów i przeprosin.
Powyższe przykłady pokazują tak naprawdę dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że oszuści w Polsce wykorzystują coraz bardziej wyrafinowane metody. Nie wystarczy im już kradzież na butelkę, wyłudzenie pieniędzy na podszywanie się pod policję lub inwestycję Orlen czy skłanianie do klikania w niebezpieczne linki. Cały czas rozszerzają działalność i cały czas mają nowe pomysły. Druga jest taka, że oszukany mężczyzna z Ciechanowa miał 35 lat. Nie był zatem wcale młodzieńcem niewiele wiedzącym o życiu. A i tak dał się oszukać.
To powinno uczyć kierowców ogromnej ostrożności. Tym bardziej że w XXI wieku nietrudno jest zadbać o choć podstawowe sprawdzenie faktów. Przecież wystarczy poprosić sprzedającego o podanie danych pojazdu i sprawdzenie jego historii w rządowym serwisie. Gdy takie auto nie istnieje, handlarz albo danych nie poda, albo poda fałszywe. Oszustwo zatem szybko wyjdzie. Kupujący może też poprosić handlarza o podanie danych jego firmy. Tą da się sprawdzić m.in. w bazie CEIDG.
Polacy wreszcie powinni wyłączyć naturalne poszukiwanie okazji. Oferta zakupu używanego samochodu za kwotę o połowę niższą od ceny rynkowej, musi oznaczać gwiazdkę. Czasami będzie nią stan techniczny, czasami obciążenie leasingiem, a czasami właśnie próba oszustwa. Dlatego taki samochód przed zadeklarowaniem zakupu czy wpłaceniem zaliczki, zawsze trzeba zobaczyć. Nawet za cenę dalekiej podróży i konieczności wzięcia wolnego w pracy. Powiem więcej, auto trzeba zobaczyć na żywo i dokładnie sprawdzić. Gdy kupujący nie ma wiedzy technicznej, powinien poprosić o pomoc specjalistę.
Nie ma czegoś takiego, jak "handlarz płakał, gdy sprzedawał". Oni są w branży od lat i doskonale znają wartość swoich pojazdów. Atrakcyjna oferta zawsze wiąże się z jakąś wadą. Gdyby handlarz oferował auto w stanie "igła", to byłoby z pewnością najdroższe, a nie najtańsze wśród ofert z danego rocznika. Nie oszukujmy się, że jest inaczej.