Wyobraźmy sobie taki scenariusz. Stateczny i dobrze ubrany kierowca wsiada do swojego błyszczącego sedana segmentu D. Odpala silnik i kieruje się autem w stronę autostrady. Gdy tylko dociera do trasy A, pośpiesznie na nią wjeżdża i... No właśnie, wciska gaz do dechy i wykrzykując zaakcentowane słowo "POWER" czeka, aż auto osiągnie gracę swoich możliwości. Powiem więcej, w mokrym śnie nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Bo na drodze nie ma ograniczenia prędkości.
Nie oszukujmy się jednak. Osoba, która w taki sposób widzi motoryzacyjną rzeczywistość, albo przed chwilą odebrała w wydziale komunikacji prawo jazdy, albo naoglądała się brytyjskiego programu Top Gear. W realnym życiu nikt takich rzeczy robić nie chce. Przynajmniej nikt normalny. Po pierwsze dlatego, że większość kierowców ma poczucie odpowiedzialności. Wie też, że zachowania innych użytkowników drogi czasami są mało rozsądne. Po drugie dlatego, że przy prędkości maksymalnej maksymalne jest także spalanie samochodu. W mocniejszym benzyniaku zbiornik paliwa można "wyczyścić" bardzo szybko. Przy obecnych cenach paliw stać na to naprawdę bogatych.
Tak, piszę o sprawie nieco żartobliwie. I robię to celowo. Przejedźcie się polską autostradą i znajdźcie kogoś, kto pędzi lewym pasem z prędkością przekraczającą 200 km/h. Takich kierowców możecie policzyć na palcach jednej ręki. Większość porusza się przepisowo. Kolejny przykład? Zajrzyjcie do Niemiec. Niemcy nie mają limitów prędkości na większości autostrad. A i tak wbrew wszelkim mitom szybko nie jeżdżą po nich. Powiem więcej, oni na trasach A bez ograniczeń prędkości jeżdżą wolniej, niż wskazywałoby ewentualne ograniczenie.
Badanie dotyczące prędkości pojazdów na autostradzie wykonali eksperci z Institut der deutschen Wirtschaft. Przez cztery miesiące analizowali ruch pojazdów. W tym czasie mieli okazję skontrolować zachowanie 1,2 mld podróżujących. Wnioski są proste. Aż 77 proc. pojazdów poruszała się z prędkością poniżej 130 km/h. Na autobahnie bez limitu prędkości! Kolejne 12 proc. jechało między 130 a 140 km/h, podczas gdy szybciej niż 160 km/h przemieszczało się zaledwie 2 proc. pojazdów.
Jeżeli ktoś szybko porusza się po niemieckiej autostradzie, w wielu przypadkach jedzie autem z polską tablicą rejestracyjną. Choć takie przypadki również nie są przesadnie częste.
Podsumowując, chęć posiadania autostrad bez limitów prędkości można porównać do chęci posiadania zegarka sportowego przez zwykłego Kowalskiego, a nie sportowca. To coś, co chce mieć, dla samej żądzy posiadania. Będzie się cieszyć z tego, że urządzenie liczy kroki przez pierwszy tydzień. Później smartwatch stanie się po prostu zegarkiem lub dodatkowym ekranem dla telefonu. Nie zmieni życia i nie sprawi, że Kowalski stanie się bardziej wysportowany.
Zupełnie jak autostrady bez limitu nie sprawią, że nagle wszyscy zaczną jeździć nimi z maksymalną prędkością. Być może stanowią łaskę, ale czysto potencjalną i trochę zbyteczną. Czemu zatem Polacy jadący po autobahnie przyspieszają bardziej, niż Niemcy? Bo dla nich to unikalna okazja. Taka prędkość w Polsce jest cały czas owocem zakazanym. Tym bardziej zakazanym, że polskie autostrady są nieustannie remontowane. A zakazany owoc, jak wiadomo, smakuje najlepiej.