Francuski kierowca zespołu Marussia jest pierwszą ofiarą wypadku w Formule 1 od 1994 roku kiedy to w wyniku obrażeń odniesionych na torze Imola zmarł wielki Ayrton Senna. Jules Bianchi uległ wypadkowi na japońskim obiekcie Suzuka 5 października zeszłego roku. W wyniku wypadnięcia z toru i uderzenia z prędkością ponad 200 km/h w dźwig kołowy zabierający z toru rozbity bolid Adriana Sutila, Bianci doznał szerokich obrażeń głowy i mózgu. Po przewiezieniu do szpitala był operowany. W listopadzie Jules został przetransportowany do kliniki w rodzinnej Nicei.
W zeszłym tygodniu w mediach pojawiły się wywiady z ojcem zawodnika, z których wynikało, że stan zdrowia Julesa nie poprawia się od dłuższego czasu, a on sam jest zawieszony między życiem, a śpiączką. Dzisiaj nad ranem o śmierci kierowcy poinformowali rodzice, brat i siostra. 3 sierpnia obchodziłby swoje 26 urodziny. Bianchi niestety podzielił los brata swojego dziadka, który startując w 17 wyścigach Formuły 1 zginął w 1969 roku na torze Monza.
Bianchi pierwsze wyścigowe kroki stawiał oczywiście w kartingu. Następnie odnosił sukcesy w Formule Renault 2.0, GP2 i Renault 3.5. W 2009 roku pierwszy raz usiadł za kierownicą bolidu Formuły 1. Pod swoje skrzydła wzięło go wówczas Ferrari Driver Academy. Do 2012 roku pełnił rolę rezerwowego kierowcy Ferrari. W kolejnym sezonie usiadł za kierownicą bolidów Force India. Swój pierwszy wyścig zaliczył w 2013 roku za kierownicą Marussi. Pierwsze punkty za 9 miejsce zdobył w Grand Prix Monaco w 2014 roku. Śmierć Bianchiego to ogromna strata dla młodego pokolenia kierowców F1 i całego świata sportów motorowych.