Chrysler Grand Voyager 2.8 CRD - Superkontener

Nie jest krzykiem techniki, ale za to majstersztykiem funkcjonalności. Chyba żadne inne auto nie mieści tak łatwo siedmiu rosłych osób. Albo takiej góry bagażu.

Miniaturyzacja. Prawie symbol postępu. Widać ją po niemal wszystkim - od komórki po damską bieliznę. "Niemal", bo wciąż nie dotyczy to samochodów. Te są większe i większe. Prawie każde nowe auto przebija poprzednika gabarytami i masą. Dlaczego? Z kaprysu, ale i z konieczności. Zrozumiałem to, jadąc na wakacje.

Pierwsze wakacje z potomkiem. A więc nas troje, a oprócz tego wanienka, basenik, łóżeczko, materac, wózek, nosidełko, zabawki, dwa foteliki, dwa podgrzewacze, setka słoiczków, setka pieluch Jak to możliwe, że kiedyś rodziny z dziećmi mieściły to wszystko w "maluchu"? Odpowiedź? Nie musiały. Nie było aż tylu niemowlęcych utensyliów. I nie tylko tych zresztą. Z każdą dekadą obrastamy w dobra, bez których nie umiemy się obyć, więc wozimy je ze sobą. Tym, którzy wpadli w pułapkę radosnej konsumpcji, Chrysler oferuje auto, które nie boi się ani zestawu walizek, ani pełnych supermarketowych wózków. Te ostatnie można nawet ustawić w pociąg i podjeżdżać do Grand Voyagera niczym do portowej rampy rozładunkowej. Pojemność jest z pewnością największym atutem tego siedmioosobowego vana. Od zwykłego pięcioosobowego Voyagera Grand jest o 28,8 cm dłuższy. Dzięki temu za drugim rzędem siedzeń mieści 1540 l bagażu (+250 l), za pierwszym - 4680 l (+600 l). Prawie pięć metrów sześciennych. To dużo. Gdyby np. napełnić je wodą, statystyczny Polak piłby ją do końca życia. Choć musiałby wtedy poszukać sobie innego środka lokomocji - ładowność auta zostaje w tyle za pojemnością i wynosi 625 kg. Niektórzy konkurenci - Ford S-Max, Renault Espace czy Volkswagen Sharan - są pod tym względem o 100 kg lepsi. Jednak żadnego nie ładuje się i nie rozładowuje tak łatwo i tak widowiskowo.

Oto przykład: idziesz objuczony zakupami. Wystarczy kiwnąć palcem (ściślej - wcisnąć jeden z trzech guzików w pilocie), by uniosła się tylna klapa bądź przesunęły wielkie drzwi po obu stronach nadwozia. Zamykaniem też można obarczyć elektrykę - przyciskami w pilocie albo innymi, koło lusterka wstecznego, co też robiłem dość często. Powód? Większość siedzących z tyłu pasażerów nie chciała mocować się z ciężkimi drzwiami (można je, rzecz jasna, obsługiwać ręcznie). A jeśli ktoś próbował, to zwykle robił to zbyt słabo. W końcu i tak do akcji musiały wkraczać silniczki automatycznego mechanizmu domykającego. Wszystkie te elektryczne dobrodziejstwa wersja Limited oferuje w standardzie, a LX za dopłatą. Podobnie jest ze skórzaną tapicerką, czujnikami parkowania i tylnym zawieszeniem o regulowanej twardości. Standardem jest za to wizytówka Grand Voyagera - Stow'n'Go, czyli system składania foteli. Kilka leniwych ruchów wystarczy, by zniknęły w podłodze bez śladu (a ściślej we wnękach o łącznej pojemności 340 litrów), odsłaniając przestrzeń, na której można wyprawić kinderbal albo wygodnie się przespać.

W podróży najmniej wygodny okazuje się (rzecz jasna nieskładny) fotel kierowcy. Brak regulacji osiowej kierownicy, nieco tylko rekompensowany elektrycznym mechanizmem ustawienia pedałów, może dawać się we znaki długonogim kierowcom. W efekcie łapałem się na tym, że zamiast "za piętnaście trzecia", zdarzało mi się trzymać kierownicę "za dwadzieścia czwarta". Za to pasażerowie -nawet ci z trzeciego rzędu - nie mają żadnych powodów do krytyki. Fotele o dobrze dobranej twardości pokryto skórą (Limited) lub przyjemnym w dotyku welurem (LX) i zaopatrzono w podłokietniki. Miejsca na głowy i nogi -wystarczająco dużo. Do tego dobra widoczność i mnóstwo schowków, pojemników (jeden wielkości małej lodówki), a nawet wieszaków na torby z zakupami. Niemal idealny wycieczkowy wehikuł. Od razu rodzi się pytanie: jak załadowany po dach Grand Voyager prowadzi się po naszych drogach? Odpowiedź: nieźle. Owszem, kręcąc kierownicą, trzeba pamiętać o jego gabarytach i masie. Nie wykonywać gwałtownych ruchów, pokonywać szybkie łuki po z góry zaplanowanej krzywej. Słowem, nieco więcej myśleć i przewidywać niż w zwykłym kombi. Obciążone auto lubi przechylać się na zakrętach, ale nie bardziej niż np. pusta Toyota Land Cruiser. Koleiny nie robią na nim większego wrażenia. Podobnie z nierównościami. Może i zestrojone pod europejskie gusta zawieszenie mogłoby być twardsze, ale takie, jakie jest, pasuje do charakteru Voyagera -wygodnego i stylowego pojemnika na kołach, który - jak większość dużych vanów - najbardziej lubi jazdę po prostej i ze stałą prędkością. To ostatnie z racji napędu. Wprawdzie czterocylindrowy turbodiesel omocy 2,8 litra nieźle radzi sobie z ponad 2,5 tonami masy całkowitej, lecz zpewnością miałby lżej, gdyby współpracował nie z cztero-, lecz przynajmniej z pięciobiegowym automatem. Mimo to 270-km trasę Warszawa -Serwy będę wspominał jako relaksującą.

W zasadzie jedyne "ale", to dźwięk silnika - bolączka większości czterocylindrowych diesli. Podczas ruszania Voyager zapewnia cały repertuar wysokoprężnych atrakcji, od warkotu po drgania, które na szczęście wraz z szybkością ustają na tyle, by swobodnie dało się rozmawiać i słuchać muzyki z niezłego, dziesięciogłośnikowego zestawu Infinity. Najlepsza prędkość podróżna? Między 100 a 140 km/h. Przy wyższych nierówności i boczny wiatr zaczynają rządzić nadwoziem. Czuć też, że układ kierowniczy nie jest przystosowany do takich wyczynów. Brak mu precyzji i szybkości. Choć to częściowo wina przedniego napędu (nie najlepszy pomysł w aucie o masie całkowitej przekraczającej 2,5 tony), to jednak kilku niemal równie masywnych przednionapędowych konkurentów prowadzi się lepiej. Co nie znaczy przyjemniej. Dlaczego? Ze względu na klimat tego auta - mieszaninę nostalgii, luksusu i funkcjonalności. Jego kwintesencją są duże, stylizowane na retro wskaźniki. Niestety, patrząc na nie, trudno nie dostrzec sterczącej nieopodal dźwigni zmiany biegów, do której to roli awansowano jakąś wajchę z traktora lub betoniarki. Reszta elementów wyglądem i wykonaniem lokuje się gdzieś pomiędzy - ani nie razi (kształtem), ani nie zachwyca (wykonaniem). Jednak wszystkie razem tworzą przyjemną oprawę dalekich podróży. Wprawdzie Suwalszczyzna nie leży na końcu świata, ale - jak się przekonałem - penetrując ją, bez trudu można zrobić ponad 3000 km w dwa tygodnie. Sprzyjają temu szerokie i równe szutrowe drogi przecinające niezmierzone lasy, rewelacyjne krajobrazy i znikomy ruch.

Od państwa Ivany i Stanisława Lechów, właścicieli uroczej Osady pod Lasem w gminie Płaska, dowiadujemy się, że średnie zaludnienie wynosi tu siedem osób na kilometr kwadratowy, czyli tyle, ile mieści Grand Voyager. Za radą gospodarzy zapuszczamy się w mało znane zakątki Puszczy Augustowskiej. Na leśnych duktach nieco żałuję, że nasz transporter nie jest zawieszony wyżej - w głębszych koleinach zdarza mu się szorować podwoziem o podłoże, a podczas stromych, piaszczystych podjazdów - zabuksować przednimi kołami. Mimo to dojeżdżamy wszędzie, gdzie chcemy. I nie żałujemy. Żałować nie powinni też ci, którzy zdecydują się na to nieprzeciętnie funkcjonalne i przyjazne auto. Dość powiedzieć, że przez dwa tygodnie intensywnego użytkowania najbardziej dawał mi się we znaki brzęczyk niezapiętych pasów.

Cena Grand Voyagera z pewnością nie jest niska (141-191 tys.), ale rychłe pojawienie się następcy (nawiasem mówiąc nieco mniej zgrabnego), Chryslera Town & Country, powinno zaowocować sporymi rabatami. Awaryjność? Nasz redakcyjny test długodystansowy nie potwierdził, by była zmorą czwartej generacji Voyagera. Bezpieczeństwo? Dwie gwiazdki, jakie dostał za ochronę pieszych, dotyczyły wersji angielskiej, pozbawionej poduszki kolanowej. Ta z kierownicą po właściwej stronie i kompletem poduszek (przednie, kurtynowe dla wszystkich trzech rzędów oraz kolanowa dla kierowcy) - już cztery. Wykonanie? Kogo nie zrazi zbyt luźna pokrywka centralnego schowka między siedzeniami - zaakceptuje całą resztę. Zresztą wejdźcie na fora użytkowników Voyagera i spróbujcie znaleźć niezadowolonych. Niemal wszyscy są zauroczeni. Teraz rozumiem dlaczego.

Dziękujemy państwu Lechom ze wsi Płaska za udostępnienie ich Osady pod Lasem do sesji zdjęciowej

GAZ

Funkcjonalne i przestronne wnętrze, system składania foteli, bogate wyposażenie, zdalne otwieranie drzwi, uchylane boczne szybki, mnogość schowków

HAMULEC

Jakość plastików i wykończenia wnętrza, głośny silnik, niska ładowność, mały prześwit, tylko cztery biegi, wysoka cena, w Polsce tylko jedna wersja silnikowa

SUMMA SUMMARUM

Trudno znaleźć coś lepiej przystosowanego do wakacyjnych wojaży w liczniejszym gronie. Do ideału brakuje Voyagerowi tylko większego prześwitu, tylnego napędu, sześciocylindrowego diesla, większej liczby biegów (sprzedawany w USA ma ich sześć), większej ładowności i lepszego wykonania. Wtedy byłby wart nawet 200 tys. zł. Ale i w swej obecnej postaci oraz za obecną cenę stanowi kuszącą propozycję.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.