PKS daleko od szosy. Bolesny upadek transportowego kolosa

Kiedyś nakręcały gospodarkę, dziś są dla wielu piątym kołem u wozu. Z PKS-ami żegnają się pasażerowie w całym kraju

W czasach PRL-u bez PKS-u żyć się nie dało. Do pracy, szkoły, na ryby, grzyby, na wakacje - autobusem dojechało się wszędzie. Złota era zaczęła się w połowie lat 60. Na trasach królowały Jelcze RTO, czyli popularne "ogórki", które dojeżdżały do najdalszych zakątków Polski. Wchodząc na pokład, trzeba jednak było się mieć na baczności. W 1960 r. sąd w Kielcach skazał na rok więzienia jednego z pasażerów, który w autobusie miał naruszyć art. 22 tzw. małego kodeksu karnego mówiący, że osoba rozpowszechniająca "fałszywe wiadomości mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów" podlega karze do pięciu lat więzienia. Nieszczęsny pasażer zbyt głośno mówił o brakach mięsa i wędlin na rynku w kontekście wizyty przywódcy ZSRR Nikity Chruszczowa... Co ciekawe, sprawa miała swój finał w ub. miesiącu - po 50 latach Sąd Najwyższy uniewinnił pasażera. Za Gierka PKS był potęgą. W całym kraju miał 30 tys. autobusów i zatrudniał 150 tys. osób! - Sieć połączeń pokrywała ponad 95 proc. dróg w Polsce. Najdłuższe linie jechały przez całą Polskę: Zakopane - Gdańsk, Lublin - Szczecin, Wrocław - Białystok - opowiada Jacek Jachymczyk, specjalista ds. organizacji przewozów w PKS Gliwice, pasjonat historii firmy. - Ludzie cenili PKS za to, że w ogóle jeździł i zapewniał im codzienne dojazdy do pracy, szkoły - dodaje. (...)

Cały artykuł znajdziesz tutaj .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.