Weekend ze Sparkiem | Dinopark

Długodystansowym Sparkiem najczęściej jeździmy we dwie osoby. A co z miejscem na tylnej kanapie? Dwa foteliki z dwiema 3-letnimi bliźniaczkami zmieściły się bez problemów, ale jak upłynie ponad stukilometrowa podróż do Parku Jurajskiego w Kołacinku?

Auto: Chevrolet Spark 1.2 LT Trasa: Warszawa-Kołacinek-Warszawa Długość trasy: 223 km Średnie zużycie paliwa: 5,3 l/100 km Koszt paliwa: około 54 zł Koszt biletów: wstęp 35 zł, dodatkowe atrakcje 40 zł (kraina bajek i kolejka piracka)

Jeszcze przed wyjazdem zacząłem mieć obawy, czy zapakujemy się do tak małego samochodu. Na co dzień jeździmy kombi. Bagażu nie było dużo (i całe szczęście, bo bagażnik jest tu raczej symboliczny), ale bez fotelików na tylnej kanapie z dziećmi pojechać się nie da. Trochę gimnastyki i gotowe. Otwór na drzwi jest co prawda wyższy niż w hatchbackach czy kombi, ale jednocześnie znacznie węższy. Usadzenie dziecka wymaga więc wprawy. Dzieci przyzwyczajone na co dzień do auta o innych rozmiarach nie potrafiły zrozumieć, dlaczego tym razem nie zabieramy ze sobą ulubionych hulajnóg.

9.45 - wyjazd. Kierujemy się w stronę Janek. Można wybrać trasę przez Pruszków, Grodzisk Mazowiecki, Żyrardów i Skierniewice, ale by nie nadwerężać cierpliwości moich dziewczyn jedziemy starą, poczciwą "gierkówkę". 58 km od Warszawy, w Hucie Zawadzkiej skręcamy w prawo na Skierniewice, 22 km dalej na Łódź. Lokalny korek przy miejscowym bazarku to dobra okazja by przewietrzyć auto. Na zewnątrz upał, my jednak ze względów zdrowotnych klimie mówimy dziękuję. Na szczęście w wersji LT tylne szyby otwierane są elektrycznie. Równo 100 km od startu w Słupii skręcamy w prawo na Lipce Reymontowskie. Jeszcze tylko jeden skręt w lewo i dalej cały czas prosto. Wprost do Kołacinka. Do Dinoparku zaprowadziły nas znaki. O 11.45 dojechaliśmy do celu. Na liczniku 111,6 km.

Po drodze nie obyło się bez postojów. Na picie, jedzenie, toaletę i rozprostowanie kości. Podczas jazdy z dziećmi to punkt obowiązkowy, chyba, że pociechy zasną. Tym razem jednak o sen było trudno. W Sparku foteliki na tylnej kanapie z konieczności ustawione bardzo pionowo i nie da się ich pochylić. Na widok zjeżdżalni przed Parkiem Jurajskim zmęczenie gdzieś jednak znikło. Plac zabaw wygrał nawet z dinozaurami, które musiały jeszcze chwilę poczekać.

Przez park prowadzi główna ścieżka. Przy niej stoją plastikowe, ale dość realistyczne Ceratosaurusy i Triceratopsy. W dali na ofiarę czyhają Tyranosaurusy. Każdy z tabliczką z nazwą i krótkimi informacjami na temat gatunku. Prawdziwi amatorzy zaginionych gatunków mogą o pomoc poprosić przewodnika (za dopłatą), jednak przy dzieciach, które cały czas myślą albo o zjeżdżalni albo o pirackiej kolejce (odjazd o każdej pełnej godzinie) nie ma to większego sensu.

Każdy plac zabaw (w całym parku są aż cztery) to okazja do odpoczynku. Przynajmniej dla rodziców. Dzieci bowiem mogą próbować odnaleźć ukryte szczątki zwierzaków. Plastikowe rzecz jasna. W jednaj z piaskownic zakopany jest na przykład szkielet dinozaura. Gdzie indziej stoi dino grota. Wystarczy wejść, by na naszych oczach z jaja wykluł się malutki dinozaur.

Ponieważ przegapiliśmy godzinę odjazdu kolejki ruszyliśmy do krainy bajek. Za dodatkowe 8 złotych od osoby można obejrzeć inscenizacje m.in. Królewny Śnieżki, Czerwonego Kapturka czy Jasia i Małgosi. Przesympatyczna przewodniczka opowie też dzieciom o bajkach i o morałach z niej płynących. Na koniec kilka pytań, wspólne odpowiedzi i można dalej ruszać w drogę. Oczywiście na kolejny plac zabaw, pod warunkiem, że dzieci mają jeszcze siły. Na szczęście pomyślano także o rodzicach. Dla nich zamiast zjeżdżalni do basenu pełnego piłek jest kawa i coś do zjedzenia.

Po chwili odpoczynku, boczkiem, by dyskretnie minąć kiwające się słoniki, karuzele i samochody (2 zł/min) ruszamy w dalsza drogę. Tym razem upragnioną kolejką piratów. Przejażdżka to kolejne 8 złotych od osoby. Kilka kółek kolorowym pociągiem, to dla maluchów największa atrakcja całego parku. Chowają się przy niej dinozaury, zjeżdżalnie i piaskownice. Wra żenie jest tak wielkie, że blednie przy niej nawet sklep z dino-pamiątkami. Szczęśliwie minęliśmy go bez jakiegokolwiek zainteresowania.

Trzy godziny na miejscu w zupełności wystarczyły, by zobaczyć wszystko i skorzystać z większości atrakcji. Droga powrotna zajęła niewiele ponad półtorej godziny. Po takich emocjach dzieciom udało się zasnąć i obyło się bez zbędnego postoju.

Dinopark w Kołacinku jest dobrą alternatywą dla spędzania weekendu w mieście. I choć większość atrakcji przewidziana jest dla starszych dzieci, wszyscy wróciliśmy z wypadu bardzo zadowoleni.

Spark spisał się dobrze. Jest w miarę komfortowy, choć 81 koni mocy przy dłuższej jeździe już takiego komfortu na trasie nie dają. Plusem jest na pewno fakt, że auto niedużo pali. Więcej kosztowały nas bilety do Dinoparku niż benzyna. W sumie to wydatek ponad 100 zł. Minus to nagłośnienie. Fasolki, Pszczółka Maja czy Kulfon nie są wymagającą muzyką. Sześć głośników powinno spisywać się nieco lepiej.

ZOBACZ TAKŻE:

Weekend ze Sparkiem | Świętokrzyskie - ZOBACZ TUTAJ

Samochody: Chevrolet Spark

Więcej o: