Dziennikarz ma także połamany kręgosłup, rdzeń kręgowy nie został na szczęście przerwany. Według Ciszewskiego lekarze skupiają się w tej chwili na badaniach głowy poszkodowanego.
Prokuratura przesłuchuje świadków wypadku. Z informacji udzielonych portalowi tvn24.pl przez Katarzynę Dobrzańską z prowadzącej tę sprawę Prokuratury Warszawa-Mokotów wynika, że pierwszy z nich zeznał, że za kierownicą rozbitego ferrari siedział Maciej Zientarski. Pani prokurator dodała, że w sprawie przesłuchanych ma być jeszcze czterech świadków.
Wypadek zdarzył się tydzień temu. Kierowca ferrari pędził ul. Puławską w kierunku Piaseczna. Według relacji niektórych świadków za skrzyżowaniem z Wałbrzyską samochód jechał z prędkością ok. 200 km na godzinę (przy ograniczeniu do 50 km/h). Samochód podskoczył na muldzie i z ogromną prędkością uderzył w filar wiaduktu biegnącego z Ursynowa. Auto rozpadło się na dwie części. Jedna z nich doszczętne spłonęła.
Autem jechały dwie osoby - Jarosław Zabiega, 30-letni dziennikarz motoryzacyjny "Superexpressu" i 36-letni Maciej Zientarski. Zabiega zginął na miejscu. Dopiero wczoraj zakończyła się sekcja jego ciała. Z informacji przekazanych nam przez prokuraturę wynika, że dziennikarz zmarł wskutek urazu wielonarządowego, obejmującego klatkę piersiową i jamę brzuszną. Do tej pory nie ma pewności, który z dziennikarzy prowadził samochód w chwili wypadku.
Maciej jest synem Włodzimierza Zientarskiego, legendy polskiego światka motoryzacyjnego. W 2007 roku Maciej Zientarski, znany z zamiłowania do szybkiej jazdy, uległ wypadkowi motocyklowemu, z którego jednak wyszedł bez poważniejszych obrażeń.
Nierozłączny ojciec z synem prowadzą wspólnie radiową audycję "Antymotolista" w Antyradiu i program "Pasjonaci" w telewizji Polsat. Wraz z Maciejem Pruszyńskim Zientarski prowadzi też program "V Max" w telewizji TV4, w którym przedstawia luksusowe i sportowe samochody różnych marek.
Już kilkakrotnie w tym miejscu dochodziło do wypadków. Dwa lata temu w ciągu kilku dni zginęły tu trzy osoby. Jeden z młodych chłopaków zginął wtedy, zapalając znicz na miejscu śmierci kolegi. Ich wspólni znajomi i bliscy zablokowali wówczas na kilkadziesiąt minut pas ruchu. Zarząd Dróg Miejskich obiecał wtedy, że zlikwiduje nierówność jezdni.