Będąc parę lat temu na wakacjach miałem okazję poznać pewnego zamożnego rodaka, mieszkającego na stałe w Stanach Zjednoczonych, który z racji okoliczności w jakich się spotkaliśmy zaprosił mnie na swój jacht. Ze względu na to, że jego roczne zarobki z powodzeniem przekraczały to, co większość z nas jest w stanie zdobyć w ciągu całego swojego życia spodziewałem się, że na co dzień porusza się czymś w rodzaju Ferrari 550 Maranello lub Aston Martinem Vantage. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedź brzmiała: BMW M3 Cabrio.
Nie uważam tego modelu za niegodnego milionera, po prostu spodziewałem się auta przynajmniej dwukrotnie droższego. Być może dlatego, że większość ludzi, którzy szybko się wzbogacili nie umie obchodzić się z pieniędzmi a może dlatego, że M3 bardziej kojarzy mi się z jazdą torową, niż z sennym toczeniem się po nadmorskich bulwarach.
Najnowszy kabriolet ze znaczkiem M na tylnej klapie, w odróżnieniu od poprzedników, jest de facto Cabrio-Coupe, czyli kabrioletem ze sztywnym, składanym dachem chowanym w bagażniku. Zwiększa to masę samochodu w stosunku do sedana o 200 kg i odbija się na osiągach, ale to nie one są tu najważniejsze. Kabriolety cierpią na nadwagę już od kilku dziesięcioleci i nikt, komu zależy na setnych częściach sekundy takiego rodzaju nadwozia nie wybierze.
Kabriolet daje przecież inną radość z jazdy: czuć wiatr we włosach, delikatne ciepło zachodzącego słońca muskające naszą skórę, jechać wolno krętą nadmorską drogą, podziwiając widoki, czy toczyć się po bulwarze miejscowości turystycznej, to jest prawdziwe przeznaczenie tego samochodu.
No dobrze, ale po co w takim razie 420 KM pod maską w takim aucie? I na to pytanie odpowiedział mi nasz rodak zza oceanu: "Żeby mieć!".
Oficjalna premiera M3 Cabrio nastąpi w marcu na salonie samochodowym w Genewie. W salonach pojawi się w drugim kwartale tego roku, czyli tuż przed wakacjami.
Marcin Lewandowski