Strzałka niezgody

W pędzie do naśladowania unijnych wzorców zlikwidowano zieloną strzałkę, jeden z celniejszych pomysłów na zapobieganie zatorom, zwłaszcza w dużych aglomeracjach miejskich.

Miały być likwidowane od 2009 roku, ale zaczęły znikać dużo wcześniej. Niedawno "Gazeta Stołeczna" przyznała nominację do niechlubnej "Nogi od Stołka" inżynierowi ruchu: Janusz Galas zasłynął usuwaniem zielonych strzałek ze stołecznych skrzyżowań, przyczyniając się do pogorszenia sytuacji na i tak zakorkowanych drogach. W dodatku w Ministerstwie Transportu od lipca leży projekt rozporządzenia o przywróceniu strzałek - lada chwila zajmie się nim Sejm.

Z drugiej strony Dariusz Bartoszewicz z tej samej redakcji chwalił niegdyś pomysł usunięcia strzałek, mając na uwadze chamstwo niektórych kierowców i konieczność podjęcia drastycznych kroków w celu ich wychowywania. Jak widać zielona strzałka wciąż budzi kontrowersje.

Oddać lewoskręt!

Jej przeciwnicy odwołują się do statystyk. Co roku w Polsce ginie na drogach 5 tys. osób. Prawda. Ale do ilu tragedii przyczynił się prawoskręt, czyli możliwość warunkowego skrętu w prawo na zielonej strzałce? - Liczba takich zdarzeń to promil wśród wypadków -przyznaje podinspektor Krzysztof Głowiński z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej. Fakt, niektórzy kierowcy przejeżdżają ludziom po palcach. Dochodzi wtedy do wygrażania pięścią, ale raczej nie do wypadków. Za to dzięki strzałkom istotnie poprawia się przepustowość skrzyżowań.

Już likwidacja stałych, przykręcanych strzałek poważnie ograniczyła płynność ruchu w miastach - korki pojawiły się tam, gdzie ich nie było. To samo dotyczy warunkowego lewoskrętu na rondzie (by zawrócić, trzeba czekać przez trzy zmiany świateł; kiedyś - przez jedną).

Od czasu likwidacji stałych strzałek obowiązuje też nakaz całkowitego zatrzymania przed pasami, tak jak przed znakiem "stop". Po co? - By pieszy czuł się bezpiecznie na przejściu - mówi Głowiński.

Skutek jest też taki, że kierowca, dojeżdżając na czerwonym do skrzyżowania, rozgląda się, czy w pobliżu nie ma radiowozu. Bo słyszał, że przed strzałką trzeba stanąć. "- Ale po co -myśli - skoro na przejściu nie ma nikogo?". I często nie zatrzymuje się, bo nie widzi żadnego sensu w tej oczywistej dlań represji. A o zamianie stałych strzałek-tabliczek na drogie sygnalizatory myśli: "No tak, ktoś podłapał intratny kontrakt". Czym różni się strzałka stała od wyświetlanej? W opinii wielu kierowców tym, że ta druga zapala się w najgłupszym momencie - gdy na pasy zaczynają wchodzić piesi, a w poprzek ruszają auta na zielonym.

Przeciwnicy strzałek często przytaczają statystyki skandynawskie, bez porównania lepsze od naszych. Ale czy to wynik restrykcyjnych przepisów, czy ogólnej kultury jazdy wyssanej z mlekiem zachodniej cywilizacji? Z pewnością jedno i drugie. Należy jednak pamiętać, że prawo surowe nie znaczy skuteczne. Choć w Polsce obowiązuje jeden z niższych limitów zawartości alkoholu we krwi (0,2 promila), prowadzących po kielichu jakoś nie ubywa.

Skandynawowie przestrzegają przepisów, choć w Norwegii nawet na autostradzie nie wolno przekraczać 90 km/h. Ale już w Neapolu przejeżdżanie na czerwonym świetle przez przejście, na którym nie ma nikogo, to norma - nikt się temu nie dziwi.

Nad Wisłą każdy irytujący zakaz wywołuje podświadomy bunt. Zapewnienia polityków o potrzebie zwiększenia bezpieczeństwa przegrywają z rzeczywistością. Oto w Warszawie po otwarciu centrum handlowego Arkadia jedno z wygodniejszych stołecznych rond zamieniło się w węzeł gordyjski. Piesi i auta ocierają się o siebie, klnąc jedni na drugich. Ale odpowiedzialnego za wydanie pozwolenia na budowę bez zapisu o przejściach podziemnych nie ma.

Mówi pieszy

Nie wiadomo, jakie będą losy ministerialnego rozporządzenia. -W środowisku trwa debata na ten temat -mówi poseł Janusz Piechociński, wiceprzewodniczący sejmowej komisji infrastruktury. - Dostałem masę bardzo interesujących maili z krajów skandynawskich od mieszkających tam Polaków. Twierdzą, że upłynnienie ruchu stawiamy wyżej od życia człowieka. Wnioski z tej dyskusji z pewnością pojawią się w Sejmie - dodaje Piechociński. Nie do końca więc wiadomo, czy istniejące strzałki pozostaną, a te zdjęte - powrócą. Niepokoi stosowanie restrykcji w niewłaściwych miejscach. Choćby wspomniany warunkowy lewoskręt: liczba wypadków na rondzie nie zależy ani od drogi, ani od samochodu, ani od ograniczeń szybkości. A więc? Od wyobraźni i rozsądku kierowcy oraz wskazówek na kursach nauki jazdy. Jeśli tak, to dlaczego lewoskręt zlikwidowano? By grać ludziom na nerwach oraz zwiększać hałas i zużycie paliwa?

Choć piszę w "Obrotach", częściej jestem pieszym niż kierowcą. Mam bilet miesięczny, korzystam z komunikacji publicznej. Niechętnie za dnia wypuszczam się autem na miasto, bo wiem, że czeka mnie gehenna przeprawy przez zakorkowane ulice. I to nie korki mnie drażnią - wiadomo, że aut przybywa, a dróg nie - ale właśnie zakazy i przepisy, których sensu nie jestem wstanie pojąć. A nie ma bardziej niebezpiecznego kierowcy od kierowcy złego, przekonanego o istnieniu diabelskiego systemu, który ma uprzykrzyć innym życie. Dlatego strzałki, do których jesteśmy przyzwyczajeni i które są sprawdzonym sposobem na poprawę płynności ruchu, powinny pozostać.

Zdaniem policjanta

Podinsp. Krzysztof Burdak: "Widząc co się dzieje na naszych drogach, jestem zdecydowanie przeciwny likwidacji świecących zielonych strzałek. Takie rozporządzenie odbije się na przepustowości i tak już przeciążonych skrzyżowań w dużych miastach. Piesi? Owszem, likwidacja prawoskrętów poprawiłaby ich bezpieczeństwo. Zamiast jednak wylewać dziecko z kąpielą, wystarczy, by kierowcy -jak nakazują przepisy - zatrzymywali się na chwilę przed sygnalizatorem z zieloną strzałką i upewniali, że mają wolną drogę."

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.