Prima aprilis dawno za nami. Na początku kwietnia łatwo byłoby potraktować wiadomość z USA jako żart. Okazuje się, że Amerykanie biorą na poważnie wszystkie kwestie dotyczące bezpieczeństwa. Jeszcze w zeszłym roku alarmowano, że chińskie samochody mogą stanowić poważny problem i ułatwiać szpiegowanie całej krytycznej infrastruktury na kontynencie. Ale to dopiero początek obaw związanych ze współczesną motoryzacją.
Tym razem Departament Handlu USA uznał, że import średnich i ciężkich samochodów ciężarowych może wpływać na bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych. A to zaś może stanowić podstawę do nałożenia jeszcze większych obciążeń celnych na autobusy, furgonetki i wszelkie ciężarówki. Łatwe do przewidzenia, nieprawdaż?
W czym problem? Władze amerykańskie sprawdzają możliwości krajowego przemysłu w zakresie zaspokojenia popytu wewnętrznego. Dotyczy to nie tylko samej produkcji, ale uzależnienia lokalnych producentów od zagranicznych dostawców kluczowych podzespołów. Pod lupę wzięto także politykę cenową, by chronić rynek przed nieuczciwymi praktykami handlowymi.
Potencjalne jeszcze wyższe cła stanowiłyby cios dla dwóch sąsiadów Stanów Zjednoczonych. Dotyczy to Meksyku i Kanady. Kolejność nie jest przy tym przypadkowa. To z Meksyku trafia najwięcej dużych pojazdów (autobusy, ciągniki siodłowe i różne inne modele pojazdów ciężarowych). Dostarcza je aż 14 różnych producentów (wkrótce dołączy nowo budowana fabryka Volvo, w którą szwedzka spółka zainwestowała 700 mln. dolarów). Wśród nich jest także koncern Stellantis, który w Meksyku wytwarza pojazdy popularnej marki Ram. Wedle szacunków agencji US International Trade Administration aż 95 proc. eksportowanych ciągników siodłowych z Meksyku trafia do USA.
Wyższe cła to także cios dla amerykańskiego rynku. Według analityków Reutersa wpłynie znacząco na branże logistyki i koszty usług transportowych. A to dość szybko znajdzie swoje odzwierciedlenie w cenach wielu produktów, ze szczególnych uwzględnieniem m.in. artykułów spożywczych.