Niedawno w sieci pojawiło się nagranie, które może świadczyć o tym, jak zaogniona sytuacja panuje w Zakopanem. Uwieczniono na nim sytuację, do której doszło w nocy z 26 na 27 lutego na skrzyżowaniu ulic Aleje 3 Maja i Kościuszki. Zjeżdżająca do świateł biała toyota, kursująca pod szyldem Bolta, nie zatrzymała się na czerwonym świetle, po czym zderzyła się z prawidłowo poruszającym się pojazdem. Wideo szybko zostało udostępnione przez zakopiańskich taksówkarzy, którzy używali go jako dowód na niekompetencję kierowców aplikacji przewozowych. Na szczęście nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. Wkrótce na jaw wyszło, że prowadzący pojazd miał we krwi 0,5 promila alkoholu. Okazuje się jednak, że nie była to główna przyczyna wypadku.
Jak informuje redakcja "Gazety Krakowskiej", mimo iż auto oznaczone było logotypem Bolta, w istocie należy do polskiej firmy AnyCar Taxi, która trudni się usługami przewozu osób dla wspomnianej spółki. Sebastian Hajdas, współwłaściciel przedsiębiorstwa z Krakowa, stwierdza, że winnym spowodowania feralnego zdarzenia nie był wcale kierowca, a... taksówkarze. "Do wypadku doszło na skutek pościgu, jaki urządzili zakopiańscy taksówkarze za naszym kierowcą" - stwierdza biznesmen w wypowiedzi udzielonej "Gazecie Krakowskiej".
"Pościg zaczął się dużo wcześniej przed wypadkiem, w zupełnie innej części miasta. Ci ludzie ścigali innego naszego kierowcę, a ten, co się rozbił, przyjechał mu na pomoc" - dodaje Hajdas. "[...] Nasz kierowca w obawie o swoje bezpieczeństwo zaalarmował kolegę, drugiego naszego kierowcę. Ten był po zmianie, miał wolne. Wypił co prawda piwo, ale zachował się odruchowo, chciał pomóc, wsiadł za kierownicę i pojechał" - stwierdził współwłaściciel AnyCar Taxi. Nie są to jednak jedynie puste słowa. Na profilu przedsiębiorstwa pojawiło się nagranie, które bezpośrednio potwierdza stanowisko pana Sebastiana. Są to ujęcia poprzedzające wypadek, które pochodzą wprost z kamer zainstalowanych w samochodzie firmy wraz z zarejestrowanymi rozmowami telefonicznymi.
Sprawa została już zgłoszona na policję, jednak nie ze strony firmy, a osoby prywatnej. Zgłoszenie, które wpłynęło do zakopiańskiej komendy, dotyczy uszkodzenia pojazdu, w tym urwanej klamki oraz wybitej szyby, a także gróźb karalnych i nieudzielenia pomocy kierowcy zaraz po wypadku. Jak przekazują stróże prawa, jest to jedyne zdarzenie, o którym ich poinformowano. Co ciekawe, podobnych zajść miało być już bez liku.
"Naszych kierowców gonili zakopiańscy taksówkarze. To grupa kilku osób, z którymi od początku mamy problem. Giną nam tablice rejestracyjne. Do tego stopnia, że musieliśmy zanitować wszystkie. Wybijane są szyby w samochodach. Boimy się o naszych kierowców. Zakazaliśmy im nawet patrzeć się na zakopiańskich taksówkarzy czy wdawać się w jakiekolwiek rozmowy" - stwierdza Hajdas.
Zupełnie inne stanowisko zajmują sami taksówkarze, którzy mieli brać udział w zdarzeniu. Jednym z nich był Kamil Kowalik. "Ja nikogo nie ścigałem. Próbowałem wyjaśnić groźby, jakie były kierowane w naszą stronę przez kierowcę, który się rozbił" - stwierdził mężczyzna w wypowiedzi udzielonej "Gazecie Krakowskiej". Jak dodaje, kilka godzin wcześniej czterech kierowców AnyCar miało przyjechać na postój przy ul. Kościuszki i grozić stojącym tam taksówkarzom.
"Rzucali groźby, wulgaryzmy. Mówili, że jacyś ludzie z Krakowa przyjadą, bojówka i zrobi z nami porządek, że nas pobiją. Mnie wtedy nie było na postoju, ja takie groźby miałem kilka dni wcześniej. Jednak tego dnia postanowiliśmy to wyjaśnić. Mam dużo więcej lat niż ten, co nam grozi, jestem w swoim mieście i nie pozwolę sobie na takie traktowanie" - mówi Kowalik. Wtedy też miał zaalarmować swoich kolegów i pojechał do miasta spotkać się z konkurencją.
"Gdy się natknęliśmy na kierowcę Bolta, ten zaczął uciekać. Po chwili za naszym autem dołączył się inny kierowca. Jechał zygzakiem, mrugał nam długimi światłami. Zachowywał się, jakby był pijany. Uznaliśmy, że stanowi on zagrożenie dla innych kierujących i postanowiliśmy zrobić obywatelskie zatrzymanie" - dodaje mężczyzna. Tak jak jego koledzy jest spokojny o pomyślny finał całej sprawy. Zajście miało być zarejestrowane przez kamery monitoringu, a nagrania z nich mogłyby pomóc w potencjalnym sądowym sporze.
Jak łatwo się domyślić, różnego rodzaju sprzeczek na linii taksówkarze-przewoźnicy było już bez liku. Odkąd w Zakopanem zaczęły swoje usługi oferować Bolt i Uber, ma do nich dochodzić regularnie. "Sytuacja jest napięta i będzie napięta. My nie mamy nic do kierowców tej firmy. My mamy problem z firmą, która weszła na nasz teren i zabiera nam chleb. A o chleb się walczy. Dla wielu z nas to jedyne źródło utrzymania. Nie damy sobie tego odebrać" - dodaje Kamil Kowalik.
Oczywiście współwłaściciel firmy AnyCar nie zamierza puścić wszystkiego płazem. Zapowiada, że wystąpi z pozwem do sądu. Będzie chciał jednak, by z postępowania została wyłączona lokalna policja. Wszystko z obawy przed jej stonniczością - ojciec Pana Kowalika jest emerytowanym wicekomendantem. Biznesmen chce jednocześnie zwiększyć obecność firmy w mieście. "Nie zamierzamy zrezygnować z rynku zakopiańskiego. Nasi kierowcy posiadają ważne licencje taksówkarskie wydane przez urząd miasta Zakopane" - dodaje.
Policja zdaje sobie sprawę z napięć, które rodzą się pomiędzy kierowcami. Prowadzone jest śledztwo dotyczące opisywanego na początku wypadku. Asp. sztab. Roman Wieczorek, rzecznik prasowy policji w Zakopanem, potwierdza, że przyjęto zgłoszenie ws. możliwości popełnienia przestępstwa. Dodaje również, że zdarzają się przypadki uszkadzania pojazdów przewoźników i taksówkarzy, m.in. regularnie przecinane są w nich opony. "Wszystkie takie zgłoszenia są traktowane z odpowiednią powagą i starannością. Każdy, kto dopuszcza się naruszeń prawa, musi liczyć się z konsekwencjami" - ostrzega funkcjonariusz.
Co ciekawe, sprawa została poruszona na ostatniej sesji rady miasta. Niektórzy radni domagali się cofnięcia licencji firmom oferującym przewozy na aplikacje. Burmistrz Łukasz Filipowicz zauważa jednak, że zbyt dużo nie może zrobić w sprawie konfliktu. "Żyjemy w jakimś systemie prawnym. [...] Jak mamy to weryfikować, komu wydawać, komu nie, a komu opóźniać (wydanie licencji - dop. red.)? Na podstawie jakich przepisów mogę to robić? Takich zapisów nie ma" - stwierdził Filipowicz.