Znikający punkt z 1971 r. był bez wątpienia kawałem niesamowitego kina motoryzacyjnego. Barry Newman wcielający się w rolę Kowalskiego – kierowcy, który zakłada się, że dostarczy samochód z Kolorado do Kalifornii w mniej niż piętnaście godzin – była niesamowita. Warszawski Kowalski i jego perypetie już jednak tak nie zachwycają. Obrazuje to filmik opublikowany w kanale Stop Cham w serwisie YouTube.
Sytuacja zaczyna się w prosty sposób. Auto nagrywające filmik porusza się swoim pasem ruchu. W skrócie ma pierwszeństwo. Nagle z miejsca parkingowego zaczyna wyjeżdżać czarny Dodge Challenger. Chce ewidentnie zmusić kierującego do zatrzymania i ustąpienia pierwszeństwa. Prowadzący wciska zatem ostrzegawczo klakson. I to klakson staje się kluczem, który niedługo później uruchamia agresora.
Agresor z czarnego Challengera najpierw zajeżdża drogę parze jadącej autem nagrywającym zdarzenie. Dohamowuje. Na kolejnym skrzyżowaniu zrównuje się z pojazdem. W tym momencie kierowca Dodge`a namawia do zjechania na bok i "wyjaśnienia sprawy". Ewidentnie poszukuje bójki. Odpuszcza dopiero na którymś z kolei skrzyżowaniu. Odpuszcza gdy pasażerka atakowanego pojazdu wyciąga gaz pieprzowy i mierzy nim w jego stronę. Wtedy traci odwagę i chęć do wyjaśniania czegokolwiek.
Kierowca Dodge`a Challengera ewidentnie ma problem z poziomem agresji. A właściwie to bardziej nawet jego kontrolowaniem. Źle ukierunkował pretensje. Bo to on próbował wymusić pierwszeństwo. To on popełnił drogowy błąd. Zamiast szukać bójki, powinien przeprosić za swoje zachowanie światłami awaryjnymi.
Całe szczęście w tym przypadku nie doszło do eskalacji konfliktu. Wybuch drogowego buractwa był stosunkowo łagodny i szybko rozszedł się po kościach. Choć też nie wiadomo jak długo kierowca Challengera męczyłby parę, gdyby nie posiadała ona przy sobie gazu.
Oddzielną kwestią jest sprawa konsekwencji, które mógłby ponieść kierujący Dodge`m. Policjanci po obejrzeniu nagrania w najlepszej opcji oskarżyliby go o tamowanie ruchu. Blokował przejazd zarówno nagrywającym film, jak i innym pojazdem. W najgorszej zarzut mówiłby o stworzeniu zagrożenia dla bezpieczeństwa ruchu drogowego. Wykonywał w końcu dziwne manewry na ulicach stolicy pełnych samochodów. W takiej opcji sprawa trafiłaby do sądu. Tam kierujący dostałby do 30 000 zł grzywny i zakaz prowadzenia. Na drugi raz kierowcy Challengera radzę o tym pomyśleć. Bo poziom agresji drogowej naprawdę warto kontrolować.