W Polsce mamy ponad 100 tys. miejscowości. To oznacza ponad 100 tys. znaków E-17a, choć w rzeczywistości może ich być znacznie więcej, do wielu miejscowości prowadzi bowiem więcej niż jedna droga. Kierowcy widują go więc bardzo często i wydawać by się mogło, że prosty z pozoru znak nie sprawia żadnych problemów. Okazuje się jednak, że niektórych wprowadza w błąd.
Znak E17a oznacza wjazd do miejscowości. Znak E-18a, z przekreśloną na czerwono nazwą miejscowości, oznacza jej koniec. To tyle, znak ten nie informuje o żadnych ograniczeniach, zakazach ani nakazach. Nie informuje też o strefie zamieszkania ani o terenie zabudowanym. Natomiast każdy znajdujący się pod nim znak zakazu oznacza, że obowiązuje on na obszarze całej miejscowości, chyba że na wybranym odcinku drogi pojawi się inny znak zmieniający lub odwołujący ten zakaz.
Sprawa wydaje się prosta, jednak zdarzają się kierowcy, którzy zapominają lub mylą zieloną tablicę z innym znakiem. Mowa o znaku D-42, a więc informującym o "obszarze zabudowanym", którego koniec z kolei oznajmia znak D-43. Tablica "obszaru zabudowanego" rozpoczyna teren, na którym dopuszczalna prędkość wynosi 50 km/h. Jeśli towarzyszy jej znak B-33 "ograniczenie prędkości", to kierowców obowiązuje prędkość wskazana na znaku. Skąd właściwie ta pomyłka? Kiedyś znak z nazwą miejscowości na białym tle faktycznie oznaczał początek terenu zabudowanego. Te przepisy przestały jednak obowiązywać 1 stycznia 2006 roku.
Całe zamieszanie sprawia, że na widok zielonej tablicy kierujący zwalniają do domyślnych w obszarze zabudowanym 50 km/h, nawet gdy nie jest to konieczne. I choć teoretycznie nie jest to błąd, to może prowadzić do poważnych konsekwencji. Za zbyt wolną jazdę i utrudnianie jej innym uczestnikom ruchu można bowiem dostać mandat, nie tylko, gdy na danej drodze obowiązuje znak wyznaczający prędkość minimalną. Na dodatek gwałtowne zdejmowanie nogi z gazu, gdy nie jest to konieczne, może prowadzić do wypadku.