Każdy z nas ma poczucie nieśmiertelności. Sądzimy, że będziemy żyć w zdrowiu wiecznie. Podobnie myślał pewnie też Sam Sunderland z teamu dakarowego Motula. Myślał tak przynajmniej do momentu sprzed kilku dni. Na piątym etapie rajdu doznał poważnego urazu mózgu. Chwilowo stracił nawet wzrok. Sam swoją nauczkę odebrał i postanowił z niej skorzystać. Wycofał się z rajdu. Choć nie od razu i nie obyło się bez problemów.
O sprawie poważnego urazu w mediach społecznościowych poinformował kolega Sama z teamu, czyli Toby Price. Sam był jego pilotem. Price napisał, że Sunderland podczas jazdy doznał wstrząsu mózgu. Nie chciał się jednak poddać. Walczył dalej. Po kolejnym uderzeniu i urazie jego organizm jednak odmówił posłuszeństwa. Sam nie mógł dalej pilotować Price`a, bo przestał widzieć. Zespół musiał wycofać się z rywalizacji.
Media, w tym Jalponik, doszukują się w tej historii drugiego dna. Mówią o tym, że team Motula chciał ukryć uraz odniesiony przez pilota Toyoty Hilux, ścigającej się w klasie T1, przed organizatorami rajdu Dakar. Ewentualnie uraz chciał ukryć sam pilot. Overdrive Racing zareagował dopiero w momencie, w którym Sunderland przestał widzieć. A chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak niebezpieczna była szybka jazda po pustyni w momencie, w którym kierowca nie mógł liczyć na pilota. Zaczął jechać po omacku. Nie wspominając już o zagrożeniu życia, które z pewnością spadło na Sunderlanda.
Ile w tej opowieści jest prawdy? Ja tego rozstrzygnąć nie potrafię. Wiem jedynie, że teamy biorące udział w takich imprezach jak Dakar, składają się z samych ambitnych osób. A ambicja i chęć zwycięstwa jest tym, co często popycha nas do działań za wszelką cenę. Czy tak wyglądała ta historia, czy nie, jedno w niej jest pewne. Powinna stanowić nauczkę dla nas wszystkich. Życie mamy jedno, a organizm ma swoją wytrzymałość. Nie naginajmy jej za wszelką cenę. Bo martwy zwycięzca nie za specjalnie będzie się cieszył nawet z wielkiego sukcesu.