Antoni Macierewicz z pewnością nie należy do grona kierowców mogących pochwalić się "czystym kontem". Wręcz przeciwnie. Były minister zgromadził już komplet punktów karnych, grubo przekraczając ustawowy limit 24 pkt - jeszcze w październiku miał ich już aż 31! Polityk dopuścił się takich wykroczeń jak wyprzedzanie na pasach, przekraczanie linii ciągłej, czy też nieprzepisowe korzystanie z telefonu komórkowego podczas jazdy. Problem w tym, że mimo iż polityk musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, nadal wsiadał za kierownicę.
Każdy kierowca, który przekroczy limit 24 punków (w przypadku kierowców, którzy posiadają prawo jazdy krócej niż rok, wynosi on 20 pkt.), musi ponownie przejść egzamin na prawo jazdy i dodatkowo odbyć badania psychologiczne. Co może niektórych zdziwić, dotyczy to również posłów. Termin przeprowadzenia egzaminów jak i samego badania ustala starosta. Tak się składa, że w przypadku Warszawy funkcję tę pełni prezydent Rafał Trzaskowski.
Z tego też względu sprawą Macierewicza zajmuje się stołeczny ratusz, który wysłał już pod jego adres stosowne pismo. "Kiedy dostajemy wniosek o ponowną weryfikację uprawnień kierowcy z policji, urząd miasta stołecznego wysyła niezwłocznie do takiej osoby dokumenty mówiące o tym, że musi zdać egzamin w celu sprawdzenia kwalifikacji do prowadzenia pojazdów" - stwierdza Monika Beuth, rzeczniczka prasowa urzędu miasta, cytowana przez wyborcza.pl.
Okazuje się jednak, że polityk nie przyjmuje listów z ratusza. Już dwukrotnie wysłana do niego korespondencja była awizowana i do tej pory nie została odebrana. Warto jednak pamiętać, że takie zaniedbanie wcale nie oznacza, że sprawa stoi w miejscu. "[...] terminy płyną i po pewnym czasie uznaje się decyzję za skutecznie doręczoną" - dodała rzecznika.
Warto dodać, że jeżeli kierowca nie stawi się na obowiązkowe badania lub egzamin (czy też ich nie przejdzie lub nie zda), starosta cofa wydane wcześniej uprawnienia, a informację o tym przesyła do policji. Ta z kolei uzupełnia dane w systemie, co jest przydatne w przypadku kontroli drogowej. "Jeśli osoba, która ma cofnięte uprawnienia, mimo to kieruje samochodem, popełnia przestępstwo z art. 180a Kodeksu karnego" - stwierdza sierżant sztabowy Paweł Chmura z Komendy Stołecznej Policji, cytowany przez wcześniej wspomniany portal. Zgodnie z brzemieniem artykułu:
Kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub w strefie ruchu, prowadzi pojazd mechaniczny, nie stosując się do decyzji właściwego organu o cofnięciu uprawnienia do kierowania pojazdami, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Tak się złożyło, że Macierewicz został zatrzymany do takiej kontroli podczas obchodów "miesięcznicy smoleńskiej" 10 grudnia. Tłumaczył się później, że nie otrzymał żadnego pisma w sprawie odebrania mu prawa jazdy. Słusznie, wtedy jeszcze polityk nie miał cofniętego prawa jazdy, jednak w policyjnym systemie widniała już informacja dotycząca przekroczenia limitu punktów, co automatycznie wiąże się z elektronicznym zatrzymaniem prawa jazdy przez stróżów prawa. Polityk otrzymał więc pokwitowanie o fakcie tymczasowego odebrania mu prawa jazdy, które zaczyna obowiązywać po siedmiu dniach od otrzymania kwitu. Wynika z tego, że od dzisiaj (17 grudnia) były minister nie może już prowadzić swojego samochodu.
Jeżeli nie zastosuje się do niego i ponownie wsiądzie za kółko, dopuści się wykroczenia z art. 94 Kodeksu Wykroczeń, które będzie wiązało się z potencjalną karą aresztu, więzienia lub grzywny w wysokości przynajmniej 1500 złotych. Co więcej, sąd orzeka w takim przypadku również zakaz prowadzenia pojazdów. Macierewicz musi więc wypić piwo, które sam sobie nawarzył, i stawić się na wymaganych badaniach i egzaminie. Po ich pozytywnym przejściu uprawnienia zostaną mu przywrócone.