Nawet 25 miliardów euro rocznie. Oto stawka, o jaką mogą się bić koncerny samochodowe na największych europejskich rynkach. Innymi słowy, tyle można jeszcze wyciągnąć od klientów zamawiających nowe samochody. A na czym wyciągnąć? Na wszelkich płatnych dodatkach jak opcjonalne wyposażenie, różne akcesoria czy abonamenty na określone usługi. Jest o co się starać. I jest o co się bić z konkurencją podczas walki o klienta.
Czym są wspomniane opcje? To właściwie wszystkie dodatkowe elementy wyposażenia auta, jakich nie znajdziesz w standardowym wyposażeniu samochodu. To nie tylko lepszy lakier metalizowany lub perłowy czy większe felgi, ale także nagłośnienie premium, skórzana tapicerka, elektryczna regulacja siedzeń, wydajniejsze światła przednie, tylne lampy LED, dodatkowe głośniki, Android Auto i Apple CarPlay, szklany dach czy całe pakiety układów wspomagających kierowcę. Lista może być bardzo długa.
Oczywiście rynek płatnych opcji do samochodów też się zmienia. Coraz trudniej o indywidualną konfigurację samochodu, w której klient ma mnóstwo pozycji do wyboru. To już przeszłość. By zaoszczędzić na kosztach, produkcji oferuje się gotowe pakiety funkcji. Bywa, że są przygotowane tak, by uszczęśliwić klienta na siłę. Czasem zestawienia są nawet dość absurdalne. Przykład? W jednej z popularnych w Polsce marek połączono pakiet przydatnych układów wspomagających kierowcę (i zwiększających bezpieczeństwo podróży) z lepszym nagłośnieniem firmowanym przez znanego producenta sprzętu audio.
Ale jakie opcje takie zainteresowanie klientów. Eksperci Jato sprawdzili pięć kluczowych europejskich rynków (Francja, Hiszpania, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania). Okazało się, że w ciągu pierwszego półrocza klienci zamówili dodatki o wartości niemal 12 mld euro. W połowie roku średnio zamawiano 2,9 opcji na auto, co oznacza uśredniony koszt sięgający ponad 2,1 tys. euro. A z polskim rynkiem? Danych niestety brak. Na pocieszenie pozostaje, że wedle nieoficjalnych danych od importerów w Polsce chętniej zamawiane są wersje lepiej wyposażone niż np. w Niemczech.
Jakie dodatki najczęściej zamawiano? Okazuje się, że w Niemczech aż 93 proc. zamówionych aut zawierało tylne czujniki parkowania. Znamienne przy tym, że tylko w 43 proc. nowych aut czujniki stanowiły standardowe wyposażenie. W pozostałych to była płatna opcja. W przypadku pokładowej nawigacji sprzęt był dostępny standardowo ledwie w 45 proc. pojazdów.
A w jakich samochodach najłatwiej o dobry zarobek? Oczywiście w droższych. Im wyższa cena pojazdu tym klient bardziej skory do dopłat (ale także możliwości są znacznie większe). W najmniejszych modelach (miejskie maluchy oraz auta segmentu B) średnia nie sięga nawet tysiąca euro (530 euro w klasie A i 804 euro w klasie B).
Interesujące zestawienie, nieprawdaż? Szczególnie zwraca uwagę jedno. Nabywcy luksusowych sedanów segmentu D i E są skorzy wydać więcej niż w przypadku podobnych klasowo aut klasy SUV. Niewykluczone, że wszelkie dodatki poprawiające komfort (fotele z masażem, bardziej zaawansowane zawieszenie z regulacją tłumienia) i wpływające na prestiż (ogromne koła, specjalne wersje lakierów) mogą mieć duże znaczenie w prestiżowej limuzynie.
A co z zestawieniem producentów? Tych w raporcie Jato nie zabrakło. Jeśli typowaliście obecność niemieckiej trójcy premium w rankingu Top 10, to trafiliście. Najwięcej inkasują Audi, BMW i Mercedes, który zrobili dużo, by trzymać mocną pozycję w świecie premium. Nie jest przy tym tajemnicą, że w świecie premium łatwiej o indywidualizację samochodów. Wszędzie tam zaś, gdzie kluczowa jest produkcja na znacznie większą skalę, to każda dodatkowa opcja oznacza spore koszty i wyzwanie logistyczne. Stąd wyniki Forda czy Toyoty nie powinny szczególnie dziwić.