Pani Renata wsiadła do tramwaju w Łodzi. Zajęła wolne miejsce siedzące z tyłu pojazdu, wyciągnęła smartfona i za pomocą aplikacji kupiła bilet. Chwilę później koło Pani Renaty pojawił się kontroler MPK. Stwierdził, że kobieta dostanie karę za brak ważnego biletu, bo jego zakup rozpoczęła już po rozpoczęciu kontroli w środku transportu.
Pani Renata otrzymała kwitek z opłatą karną. Postanowiła się zatem od niego odwołać. Pismo okazało się jednak bezskuteczne. Kobiecie nie pozostało zatem nic innego, niż skierowanie sprawy do sądu. I choć do zdarzenia doszło 11 stycznia, dopiero teraz znalazło ono wiążące rozstrzygnięcie. Sąd – jak donosi Gazeta Wyborcza – nakazał MPK w Łodzi zwrot nienależnie pobranej opłaty karnej wraz z odsetkami. Przedsiębiorstwo transportowe poniesie także koszty sądowe.
Głównym dowodem w sprawie stały się nagrania z monitoringu zamontowanego w tramwaju. Na nich wyraźnie widać, że kobieta dokonała zakupu biletu przez aplikację trzy sekundy po skasowaniu biletu przez pracownika MPK. To oficjalnie rozpoczyna kontrolę. Wniosek może być zatem jeden. Pani Renata musiała rozpocząć zakup, zanim dostrzegła, że bilety w środku transportu będą kontrolowane. Taki bilet podczas kontroli powinien być zatem ważny i powinien chronić przed otrzymaniem kary.
Opłata za brak biletu w Łodzi wynosi dziś 509,60 zł. Kwota obniża się do 257,60 zł w przypadku uregulowania płatności w terminie do 7 dni. Suma jest zatem spora, ale nie porażająca. Czemu Pani Renata nie odpuściła zatem i postanowiła walczyć z MPK w sądzie? Dla zasady. Żeby udowodnić swoją rację. I dobrze! Bardzo dobrze zrobiła. Szczególnie że zachowanie kontrolerów nie było fair. Teraz pasażerka sprawę podsumowuje tak: "Oczywiście czuję dużą satysfakcję, ale i zmęczenie. Zmarnowałam na tę sprawę sporo czasu i nerwów. Ale nie żałuję tego. Od samego początku wiedziałam, że będę walczyć, bo nie jestem oszustką."