Polacy sprytnie unikają mandatów z fotoradarów. Rząd chce z tym skończyć

Fotoradary ITD wykonują blisko miliona zdjęć rocznie. Niestety 55 proc. z nich trafia do kosza. Powód? Kierowcy stosują sprytne fortele, aby uniknąć odpowiedzialności. Rząd chce ukrócić proceder. Na stole pojawiła się propozycja zmian.

Sieć monitorowania zachowań kierowców w Polsce jest naprawdę szeroka. Przy naszych drogach zamontowanych jest aktualnie 570 fotoradarów. Sieć odcinkowych pomiarów prędkości rozrośnie się z kolei jeszcze w tym roku do 50 punktów. Skutek? W 2023 r. urządzenia zrobiły blisko milion zdjęć. Niestety na ich podstawie udało się wystawić tylko 445 tys. mandatów. To mniej niż połowa!

Zobacz wideo Drogowa recydywa zakończona mandatem 5000 zł i zatrzymanym prawem jazdy

Kierowcy nie odpowiadają na listy albo podają dane Ukraińców

Czemu odsetek karalności wynosi zaledwie 45 proc.? Przecież inwestujemy w nowoczesne kamery, które nawet w nocy rejestrują wyraźny wizerunek kierowcy... To jednak nie zmienia faktu, że prowadzący również potrafią być sprytni. W celu uniknięcia kary najczęściej stosują jeden z dwóch mechanizmów. Mowa o:

  • metodzie na Ukraińca. W takim przypadku właściciel samochodu odpowiada na wezwanie CANARD i wskazuje jako sprawcę wykroczenia osobę spoza Polski. Może to być zmyślony Ukrainiec. Polska jednostka takiej osoby ścigać nie będzie, bo nie uda się jej ustalić jej miejsca pobytu.
  • tym, że w ogóle nie odpowiadają na listy z CANARD. W takim przypadku jednostka kieruje sprawę do sądu. Sądy natomiast często je bagatelizują. Dobry prawnik szybko poradzi sobie z umorzeniem. To lepsze rozwiązanie od odmowy podania danych, bo za odmowę należy się mandat do 8 tys. zł.

CANARD odpowiada sprytem na spryt. Sprawdza zdjęcia w bazie dowodów

Co można poradzić na spryt kierowców? Czasami radzi sobie z nim CANARD. Może bowiem porównać zdjęcie kierowcy z fotoradaru z fotografią właściciela pojazdu pochodzącą z rejestru dowodów. Takie porównanie może ujawnić, że wbrew deklaracji posiadacza pojazdu, auta wcale nie prowadził mityczny Dymitra z Kijowa. A wtedy pojawia się zarzut za składanie fałszywych zeznań, wyrok w zawieszeniu i kara za wykroczenie.

Albo wskazanie sprawcy, albo kara administracyjna. Pomysł powraca

Państwo prawa nie powinno jednak odpowiadać sprytem na spryt. Powinny pojawić się w tym zakresie określone regulacje. I taki pomysł ma właśnie resort infrastruktury. Chce wrócić do koncepcji, która wcale nie jest nowa i była omawiana m.in. przez poprzedni rząd. Chodzi o to, aby właściciel auta uwiecznionego przez fotoradar dostawał wezwanie do wskazania kierowcy i miał krótki czas na udzielenie odpowiedzi. Mowa jest np. o 14 dniach. Jeżeli postanowi zbyć "milczeniem" taką korespondencję, z automatu dostanie karę administracyjną odpowiadającą wysokości mandatu za przekroczenie prędkości.

Pójście tym tropem, zwłaszcza w świetle ostatnich tragicznych wypadków w Polsce związanych z prędkością, wydaje się uzasadnione. Pozostaje tylko jedna kwestia. Dobrego ujęcia tego w przepisach. Tak, aby regulacje w tym zakresie oparły się już podnoszonemu zarzutowi niekonstytucyjności.

Więcej o: