Stellantis się wyłamał. Chce być pupilkiem Unii? Chodzi o normy emisji CO2

W przyszłym roku w życie wejdzie kolejny poziom regulacji CAFE, co będzie wiązało się z zaostrzeniem norm emisji CO2 dla wszystkich nowych aut spalinowych. Do tej pory branża była solidarna i wspólnym głosem domagała się odłożenia w czasie wprowadzenia przepisów. Okazuje się, że z tego grona wyłamał się Stellantis.

Regulacje CAFE (Clear Air for Europe) to od dobrych kilkunastu miesięcy jeden z najważniejszych tematów w branży samochodowej. Już w przyszłym roku normy emisji dwutlenku węgla zostaną zaostrzone i wynosić będą 93,6 g/km. Oczywiście co za tym idzie, producenci, których pojazdy nie będą spełniały określonych limitów, będą musieli zapłacić kary (95 euro netto za każdy nadnormatywny gram CO2 wyprodukowany przez dany model samochodu, co dodatkowo mnożone jest przez liczbę sprzedanych  egzemplarzy). Warto zaznaczyć, że każdy producent musi spełnić także określony indywidualnie cel emisji CO2 (zależnie od gamy oferowanych modeli oraz średniej masy sprzedawanych pojazdów).

Jak wiadomo, mało który producent jest zadowolony z prowadzonej przez Unię polityki. Co więcej, większość z nich postuluje, by odłożyć zaostrzenie norm na przynajmniej 2027 rok. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy są przeciwni nowym przepisom. Mowa o koncernie Stellantis.

Stellantis przeciwny zmiano przepisów. Tavares: Było dużo czasu na przygotowania

Europejski gigant jest przeciwny wszelkim zmianom w kwestii nowych norm emisji CO2. Jak stwierdził sam dyrektor generalny koncernu Carlos Tavares wprowadzanie teraz jakichkolwiek zmian w przepisach, byłoby absurdem. "Wszyscy od dawna dobrze wiedzieli o przepisach i mieli czas się do nich przygotować. Teraz czas na wyścig" - stwierdził nonszalancko Portugalczyk w wypowiedzi udzielonej agencji prasowej AFP.

Rzecz jasna takie odważne podejście do kwestii zaostrzenia norm emisji dwutlenku węgla nie wzięło się znikąd. Stellantis ma już opracowaną gamę elektryków oraz odpowiednią sprzedażową strategię. Co więcej, nadal będzie naciskał na europejskie rządy, by te wprowadziły niezbędne dopłaty do zakupu bateryjnych pojazdów.

ACEA nie zgadza się na zaostrzenie norm

W kontrze do takiego stanowiska są marki zrzeszone w Europejskim Stowarzyszeniu Producentów Pojazdów ACEA. To właśnie ono domaga się, by przepisy zostały wprowadzone później, niż to zaplanowano. Jak stwierdził jego przewodniczący, a zarazem dyrektor generalny Renault Luca de Meo, wprowadzenie emisyjnych norm poskutkuje wstrzymaniem produkcji przynajmniej 2 mln aut. W innym wypadku producenci zapłacą kary w wysokości przekraczającej 15 mld euro.

W zeszłym tygodniu stowarzyszenie opublikowało notkę, w której stwierdziło, że europejska branża motoryzacyjna zainwestowała miliardy w elektryfikację, "ale pozostałe niezbędne składniki tej transformacji jeszcze nie funkcjonują, a konkurencyjność UE maleje". Skutkuje to tym, że przejście na zeroemisyjny transport staje się bardzo trudne, a obawy dotyczące spełnienia norm emisji CO2 zaplanowanych na 2025 rok rosną. Jak stwierdził cytowany przez organizację włoski ekonomista i polityk Mario Draghi "sektor motoryzacyjny jest kluczowym przykładem braku rozsądnego planowania przez UE - stosowania polityki klimatycznej w oderwaniu od polityki przemysłowej".

Wracając do Carlosa Tavaresa, biznesmen w 2022 roku wyprowadził koncern Stellantis z ACEA i od tej pory działa w oderwaniu od pozostałych europejskich producentów. Nie dziwi więc fakt, że dolewa oliwy do ognia, chcąc zagarnąć kosztem swoich rywali jeszcze większy kawałek rynkowego tortu.

Więcej o: