Warszawa ma problem. Są nim ryczące w centrum sportowe auta i motocykle. Ich kierowcy traktują ulice jak place zabaw i miejsce do prezentowania ostentacyjnego bogactwa. Podobnie jest w większości europejskich stolic, jednak w takich miastach jak Paryż czy Londyn właściciele superaut przeważnie zachowują się zgodnie z prawem. Dlaczego? To temat do długiej dyskusji, ale u nas jest inaczej. Kierowcy sportowych samochodów łamią przepisy dotyczące dozwolonej prędkości i norm hałasu. Miasto nic z tym nie robi, a przecież ma narzędzia. Dlatego zdenerwowani mieszkańcy Śródmieścia postanowili zadbać sami o własny komfort życia. Pisze o tym Jarosław Osowski z wyborczej.pl.
Kierowcy supersportowych aut różnych egzotycznych marek i najczęściej w jaskrawych kolorach przyciągają wzrok gapiów już samą swoją obecnością. To im nie wystarcza, więc próbują działać również na inne zmysły. W mało którym ferrari, lamborghini, czy maserati błyszczącym na warszawskich ulicach jest seryjny układ wydechowy. Fabryczne tłumiki muszą spełniać określone normy hałasu, bo inaczej nie otrzymają drogowej homologacji, ale dla petrolheadów brzmią mało efektownie. Za to kiedy im zaczyna podobać się dźwięk silnika, mieszkańcom stolicy pękają od hałasu uszy. Analogiczna sytuacja jest z właścicielami sportowych motocykli, których miejsce jest na torze (chociaż tam też trzeba spełniać normy hałasu).
Zmęczeni tą sytuacją warszawiacy skrzyknęli się i postanowili działać razem. Inicjatorem kampanii "Wiele hałasu o nic" jest Alan Grinde, który przeprowadził się do Warszawy jesienią 2023 roku. Od tej pory jest zaskoczony tym jak, bardzo kierowcy zakłócają ciszę nocną w stolicy. Dziwi go zwłaszcza fakt, że nikt nie próbuje zmienić tego stanu rzeczy. Niedawno media obiegła informacja o właścicielu lamborghini aventadora, który przez głośny wydech stracił dowód rejestracyjny, ale takie przypadki to pojedyncze incydenty. Policja ma na wyposażeniu sonometry, ale zbyt rzadko ich używa. Kiedy to robi, okazuje się, że wiele sportowych pojazdów przekracza dozwolony limit (93 dB lub 96 dB).
Grinde już wcześniej założył organizację społeczną Orion i Instytut Ekologii Akustycznej, a teraz zainicjował kampanię na rzecz ciszy w Warszawie. Znalazł osoby, które myślą podobnie i wspólnie spotkali się przy ul. Żelaznej na tyłach siedziby Zarządu Dróg Miejskich. Mieszkańcy uważają, że mają szansę wygrać sprawę w sądzie. Pomysłodawca kampanii interweniował w ratuszu, ale urzędnicy z sekretariatu prezydenta miasta odesłali go do policji. Był też w urzędzie marszałka woj. mazowieckiego, ale nikt nie rozwiązał jego problemu. Dlatego postanowił oskarżyć władze Warszawy.
Hałas nie tylko bardzo obniża komfort życia, ale jest równie niebezpieczny jak smog. Stałe wystawianie się na decybele może wywoływać wiele groźnych chorób. Tylko do pewnego stopnia to nieuchronny skutek mieszkania w samym centrum cywilizacji. Poza tym hałas o natężeniu przekraczającym 80 dB może powodować trwałe uszkodzenie słuchu. Z powodu wielu uciążliwych skutków życia w mieście już dekady temu ludzie rozpoczęli exodus na wieś. Skutkiem było wyludnienie wielu metropolii, które zmieniły się w miasta-widma. Najbardziej przygnębiający przykład takiej przemiany stanowi amerykańskie Detroit. Dlatego burmistrzowie wielu miast próbują odwrócić ten trend. Chcą, aby stały się spokojniejsze, cichsze i bardziej zielone. Żeby powietrze w nich było czystsze, a ludzie chcieli tam żyć.
Klasyk polskiego kina (Andrzej Stockinger) w kultowym filmie "Miś" Stanisława Barei twierdził, że "jak jest zima, to musi być zimno. Takie jest odwieczne prawo natury". Natura pokazała, że to niekoniecznie prawda i podobnie jest z miastami. Warunki życia muszą się w nich poprawiać, inaczej za jakiś czas nikt nie będzie chciał tam mieszkać. Oby mieszkańcom Warszawy udało się nakłonić kierowców do przestrzegania norm hałasu i szanowania ich spokoju.