Uważaj, jak jeździsz. Twój samochód gromadzi dane, a producent je sprzeda

Z perspektywy koncernów motoryzacyjnych na wszystkim można zarobić. Także na danych gromadzonych przez samochody podłączone do internetu. A takich aut na drogach jest bardzo wiele. Także w Polsce. Problem w tym, że na handlu danymi może stracić wielu kierowców. Media za oceanem informują o szokującym skandalu.

W przeliczeniu to nieco ponad 2 zł. Na tyle wyceniono w USA informacje o stylu jazdy i historii użytkowania jednego samochodu koreańskiej marki Hyundai. W przypadku Hondy to ledwie złotówka. Tak niewiele, by zdobyć cenne informacje i zarabiać na znacznie droższych polisach ubezpieczeniowych. Okazuje się, że dla producentów samochodów, pośredników jak i branży ubezpieczeniowej to niezły interes. Hyundai zainkasował ponad milion dolarów za dane z ok. 1,7 mln pojazdów poruszających się po amerykańskich drogach. Honda ceniła się zaś znacznie niżej. Za informacje z 97 tys. pojazdów otrzymała niemal 26 tys. dolarów. W przypadku koncernu General Motors nie ustalono stawki. Do sprzedaży trafił jednak pakiet danych z ponad 8 mln samochodów. Sporo, nieprawdaż?

Zobacz wideo Odwiedziłem Volvo Tech Hub w Krakowie. Do garażu "top secret" będą przyjeżdżały tu zakamuflowane prototypy [MATERIAŁ WYDAWCY MOTO.PL]

Jakimi informacjami handlowali producenci samochodów na rynku amerykańskim? To przede wszystkim kluczowe dane gromadzone przez pokładową elektronikę podczas jazdy. Innymi słowy, pakiet informacji o stylu jazdy kierowcy. A ta skrupulatnie liczy wszystkie gwałtowne przyspieszenia i hamowania (także te najmocniejsze, gdy włączają się światła awaryjne). Uwzględnia także przekroczenie dopuszczalnej prędkości czy czas jazdy. Tyle wystarczy, by ocenić, czy kierowca zasługuje na to, by zyskać korzystniejsze warunki polisy ubezpieczeniowej czy też trafi do grupy podwyższonego ryzyka.

Wyciskanie kilkudziesięciu groszy czy centów

Transakcjami między producentami samochodów, brokerami danych, a branżą ubezpieczeniową zainteresowało się dwóch amerykańskich senatorów. Oczywiście wszczęli alarm i nie żałowali gorzkich słów pod adresem koncernów. Nie zabrakło zatem ostrzeżeń, by nie sprzedawać danych Amerykanów bez ich zgody czy zarzutów o żądzy zysku i wyciskania dodatkowych centów przy sprzedaży aut o wartości dziesiątek tysięcy dolarów. Dobry początek do przepychanki i batalii prawników.

Na zarzuty zareagował Hyundai, który wskazał błędy w wypowiedziach senatorów. Koreańczycy podkreślili, że udostępnianie danych wymaga wyraźnej zgody nabywcy nowego samochodu i akceptacji warunków podczas aktywacji pakietu BlueLink i łączności pojazdu z internetem. Trudno się nie zgodzić. Otwartą kwestią pozostaje jednak kto ma czas i ochotę, by czytać zawiłe regulaminy. Zwykle klient klika OK, nie zdając sobie sprawy, na co się decyduje aktywując usługę łączności z internetem w swoim pojeździe.

Wbrew pozorom w zachowaniu koncernów nie ma nic szczególnie nagannego, jeśli wszystkie zgody formalne zostały dopełnione. Można mieć oczywiście pretensje do tworzenia zawiłych regulaminów, co zwykle zniechęca potencjalnego nabywcę samochodu. Oczywiście łatwiej kliknąć i zaakceptować wymogi niż się z nimi zapoznać.

Precedens? Nic z tego!

Sprzedaż danych na amerykańskim rynku nie jest precedensem. Podobne praktyki mają miejsce na naszym kontynencie (najsłynniejszą sprzedaż danych przeprowadził TomTom, który udostępnił policji anonimowe dane o miejscach, w których kierowcy przekraczają dopuszczalną prędkość). W krajach takich jak np. Wielka Brytania czy Włochy sporym zainteresowaniem cieszą się polisy ubezpieczeniowe z tzw. dynamiczną stawką. Innymi słowy, kierowcy zgadzają się na stały monitoring swojego stylu jazdy, byle tylko zaoszczędzić na polisie. Kto jeździ spokojnie i bezwypadkowo ma spore szanse na zniżki. Przynajmniej w teorii. W praktyce bywa z tym różnie.

Oczywiście trudno nie wspomnieć o drugiej stronie medalu. A to przede wszystkim błędy w monitoringu kierowców. Nie jest tajemnicą, że współczesne systemy rozpoznawania znaków drogowych i ograniczeń prędkości nie działają tak dobrze jak powinny. A to w niektórych rozwiązaniach oznacza spore pomyłki w ocenie prawidłowo jeżdżącego kierowcy. Przykład? Kierowca jedzie z dopuszczalną prędkością na danym odcinku drogi, na którym według danych zapisanych w pokładowej nawigacji samochodu należy jeździć wolniej. I tak oto może się okazać, że nawet najspokojniejszym kierowcom regularnie zdarza się przemiana w drogowego pirata. A jakie to będzie mieć przełożenie na status w bazie danych ubezpieczyciela? Łatwo przewidzieć.

Więcej o: