Spokojne niedzielne popołudnie w centrum stolicy. W weekendy ruch w Warszawie niemal zamiera, więc robi się przyjemnie. Tego dnia była całkiem ładna pogoda i ludzie wyszli na spacer nacieszyć się ciszą i spokojem. Niestety ok. godz. 14.30 na skrzyżowaniu ulic Puławskiej i Malczewskiego, tuż obok rejonowej komendy policji, wydarzył się bardzo niebezpieczny wypadek. Dwa samochody zderzyły się z takim impetem, że jeden z nich przeleciał przez słupki okalające chodnik, zmiótł z niego betonowy śmietnik i zatrzymał się na dachu dopiero w wyjeździe ze stacji paliw. To białe bmw, które jechało Puławską w kierunku Ursynowa. Niestety chodnikiem w tym czasie szli ludzie.
Dlatego poszkodowanych było tak wiele osób. Z ośmiu pięcioro to właśnie przechodnie. Również pięć osób zostało zakwalifikowanych do hospitalizacji, a że na miejsce przyjechało zbyt mało Zespołów Ratownictwa Medycznego, służby musiały przeprowadzić "triage". Chodzi o szybką segregację medyczną rannych osób, tak aby pierwsze do szpitala dotarły te, których obrażenia zagrażały ich życiu albo zdrowiu w największym stopniu. Dla ratowników medycznych sytuacja, kiedy nie mogą pomóc wszystkim poszkodowanym od razu, zawsze jest trudna do zniesienia. Dwie z tych osób ciągle walczą o życie.
O wypadku, który wydarzył się 9 czerwca, prędko poinformowała Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej na Facebooku. Komentujący równie szybko znaleźli winnego. Ich zdaniem bezsprzecznie jest nim kierowca toyoty świadczący usługi przewozu osób, który skręcając w ul. Malczewskiego, nie ustąpił pierwszeństwa bmw. W komentarzach spadły na niego gromy, chociaż byli i tacy, którzy stwierdzili, że samochód, który miał pierwszeństwo, nie mógł jechać wolno.
Mam nadzieję, że służby badające okoliczności tego wypadku, przyjrzą im się bardzo wnikliwie. Policja zebrała materiał dowodowy, który teraz analizuje i zatrzymała kierowcę toyoty. Został przesłuchany przez prokuraturę, ale na razie nie postawiono mu zarzutów. Tylko że to nie jemu trzeba zadać najważniejsze pytania.
Kiedy dowiedziałem się o tym zdarzeniu, od razu przypomniałem sobie, że to nie pierwszy tragiczny wypadek, który wydarzył się na tym skrzyżowaniu. W 2011 roku doszło do niemal identycznego. Wtedy sportowy mercedes-amg zderzył się z oplem. Jego kierowca oraz pasażerka zginęli wraz z pieszym, który też znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Po trwającym ponad dwa lata procesie sąd uznał, że wyłączną winę za wypadek ponosi kierowca mercedesa-amg, mimo że miał pierwszeństwo. Sędzia stwierdził, że nie rozumie, jak można poruszać się z tak dużą prędkością w środku miasta. Kierujący tym autem Paweł Cz. został skazany na 4,5 roku więzienia. Dodatkowo orzeczono wobec niego zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez 10 lat, musiał pokryć koszty procesu, pełnomocników strony przeciwnej i zapłacić 40 tys. zł osieroconemu synowi małżeństwa z opla, które zginęło w wypadku.
Ta sytuacja nie nauczyła niczego niektórych kierowców. Mieszkam przy ul. Puławskiej i codziennie widzę ludzi, którzy jadą nią niebezpiecznie szybko. Często omijają prawym pasem wolniej poruszające się auta. Nie zdają sobie sprawy, że w każdej chwili ktoś może wyjechać z bramy, miejsca parkingowego albo podporządkowanej ulicy, bo z powodu dużej prędkości nie zauważy ich auta. Podobnie jest ze skręcaniem w lewo na skrzyżowaniu, najniebezpieczniejszym manewrem w mieście. Osoba, która to robi, ma szansę zobaczyć jadące z przeciwka auto dostatecznie wcześnie, tylko jeśli jego kierowca jedzie z przepisową prędkością, ewentualnie ją nieznacznie przekracza. Jeśli porusza się bardzo szybko, zostanie spostrzeżony zbyt późno. Dlatego zawsze kiedy sam skręcam w lewo lub zawracam w podobnym miejscu, zwłaszcza motocyklem, wytężam wzrok i mam głęboką nadzieję, że nie trafię na taką osobę jadącą z przeciwka.
Nie twierdzę, że taka była przyczyna niedzielnego wypadku, ale jego okoliczności bardzo przypominają ten sprzed 13 lat. Wierzę, że prokuratura wyciągnęła z tego wnioski i dokładnie zbada prędkość, z którą jechał kierowca bmw. Siła zderzenia obu aut musiała być wielka, bo miejsce wyglądało, jak po wybuchu bomby. To znaczy, że samochody w trakcie wypadku musiały wytracić dużą energię, która jak wiadomo jest równa iloczynowi masy i kwadratowi prędkości obiektu. Toyota nie mogła poruszać się szybko, bo wówczas nie da się skręcić o 90 stopni. Większość niebezpiecznych wypadków nigdy by się nie wydarzyła, gdyby ich sprawcy dostosowali prędkość do warunków jazdy, przepisów albo chociaż zasad zdrowego rozsądku.
Prędkość jazdy obu uczestników to pierwsze pytanie, które prokurator powinien zadać świadkom i uczestnikom zdarzenia oraz biegłym, którzy je badają, ale jest jeszcze druga kwestia. Na zdjęciach udostępnionym przez straż pożarną wyraźnie widać, że leżące na dachu bmw ma zimowe opony znanej marki, co ułatwia ich rozpoznanie, chociaż ona jest bez znaczenia. Ważne jest to, że tego dnia panowały zdecydowanie letnie warunki, w których opony zimowe mają mocno ograniczoną przyczepność. To znaczy, że wydłuża się droga hamowania, a manewr awaryjnego omijania jest mniej skuteczny. To również mogło przyczynić się do niedzielnego wypadku.
W Polsce nie ma obowiązku sezonowej zmiany opon, ale zdarza się, że jeśli firmy ubezpieczeniowe stwierdzą, iż kierowca przez rażące niedbalstwo przyczynił się do powstania albo zwiększenia szkody, odmawiają wypłaty całości albo części ubezpieczenia AC. Do wypłaty odszkodowania z obowiązkowego ubezpieczenia OC zmusza ich prawo, inaczej pewnie również by tego nie robiły. Niezależnie od tego, dla mnie jest ewidentne, że kierowca, który nie dostosowuje pojazdu do panujących warunków, mimo że miał na to wystarczająco dużo czasu, stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Zwłaszcza jeśli mimo takiej wiedzy jedzie niebezpiecznie szybko.