Wiedeński przypadek wzbudził wielkie kontrowersje. Co się stało? Na jednym z przystanków do autobusu miejskiego wsiadła kobieta z dzieckiem. Usiadła zaraz za kierowcą. Dziecko w pewnym momencie zaczęło jednak płakać i krzyczeć.
Kierowca w pierwszej kolejności poprosił kobietę o uspokojenie dziecka. Jak podaje "Die Presse", reakcja matki jednak niewiele dała. W związku z tym na kolejnym przystanku kierowca kazał dwójce pasażerów wysiąść. Część internautów paliła prowadzącego słownie na stosie. Część stanęła w jego obronie. Dyskusja wokoło sprawy była naprawdę ostra.
Oczywiście można dużo mówić o wrażliwości społecznej. Można mówić o tym, że kobieta próbowała uspokoić dziecko, a jego płacz nie był jej winą. Z drugiej strony jest też kierowca. Kierowca, który bierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo pasażerów, ale i ruchu drogowego. Jeżeli ta sytuacja rozpraszała go podczas kierowania, mógł podjąć taką decyzję. Tym bardziej że mówimy o autobusie miejskim. Kobieta mogła wysiąść, uspokoić dziecko i wsiąść do kolejnego autobusu. Co zresztą w swoim oświadczeniu podkreślił pracodawca kierowcy, czyli Wiener Linien.
Na chwilę odejdźmy jednak od sytuacji wiedeńskiej. I wyobraźmy sobie, że do podobnego scenariusza doszło w Polsce. Czy w polskim autobusie miejskim kobieta zostałaby wyproszona? Teoretycznie mogłaby. Regulaminy większości operatorów miejskich posiadają bowiem zapis mówiący o tym, że "pasażer ma obowiązek stosować się w szczególności do zasad współżycia społecznego". A płaczące dziecko może oznaczać ich rażące złamanie.
No właśnie, może, ale nie musi. Wyznacznikiem w tym przypadku – identycznie jak w Wiedniu – stanie się bowiem kierowca autobusu. Tylko on może podjąć decyzję dotyczącą wyproszenia matki z dzieckiem z pojazdu. I decyzja ta będzie wiążąca. To jednak raczej wątpliwe, że polski kierowca zdecydowałby się na taki krok. Bo o ile pasażerowie z obojętnością patrzą np. na agresję czy kradzież w środkach transportu, o tyle w takim przypadku mogliby zdecydować się na reakcję. Potępiliby kierowcę dla samego zrobienia afery. Potępiliby go z uwagi na fakt, że w naszym uwarunkowaniach społecznych kobieta i dziecko są raczej pod ochroną.
Kierowca autobusu tak naprawdę tylko w jednym przypadku mógłby liczyć na przychylność pasażerów. Wtedy, gdy postanowiłby wyprosić z autobusu... rowerzystę. Po pierwsze dlatego, że rowerzyści nie cieszą się dobrą opinią. Zarówno wśród kierowców, jak i pieszych. Po drugie dlatego, że rower powinien być przewożony w autobusie wyłącznie w sytuacji awaryjnej. I to też w przypadku, w którym w pojeździe nie ma tłoku, jest to bezpieczne dla innych pasażerów, a do tego miejsce na rower nie jest zajęte przez wózek z dzieckiem czy wózek inwalidzki.