Unia Europejska chce mocno ograniczać emisję CO2. Nie tylko w transporcie, ale także przemyśle. Wymogi są restrykcyjne? Powie tak tylko ta osoba, która nie wie, jak restrykcyjne założenia zrobili Niemcy. Tylko do 2030 r. chcą obniżyć emisję gazów cieplarnianych o 65 proc. w stosunku do roku 1990. A to początek...
Założenia, założeniami. Niemcy jednak mają problem z ich realizacją. Bo o ile w kwestii energetyki czy przemysłu idzie im całkiem nieźle, o tyle transport i budownictwo kuleją. To z kolei sprawia, że niemiecki rząd może nacisnąć czerwony przycisk. Ma możliwość przygotowania programu, który pozwoli na realizację celów. Trochę mimo wszystko.
Niemcy pracują właśnie nad ustawą. Ta zmieni dotychczasowy sposób działania. Do tej pory każdy z resortów miał swoje cele, swoje założenia i swoje sposoby realizacji. Nowe przepisy miałyby wprowadzić jeden cel dla całego rządu. Tyle że i w pracach nad tą ustawą pojawiły się poważne opóźnienia. To sprawiło, że postanowił zareagować niemiecki minister transportu – Volkser Wissing.
Volkser Wissing – jak informuje portal zeit.de – ostrzega, że gdyby ustawa emisyjna nie została przyjęta do 15 lipca 2024 r., będzie musiał wdrożyć program drastycznych działań. A jednym z pomysłów jest np. ogólnokrajowy i bezterminowy zakaz prowadzenia pojazdów osobowych w soboty i niedziele. To byłby naprawdę czarny scenariusz.
Słowa niemieckiego ministra transportu wzbudziły duże kontrowersje. Komentujący wyrazili zrozumienie, że opóźnienia w realizacji planów emisyjnych może wymagać drastycznych działań. Podkreślają jednak, że straszenie zakazem jazdy jest niepotrzebne i całkowicie pozbawione podstawy faktycznej. W równie negatywnym tonie wypowiedział się nawet przedstawiciel Greenpeace. Zdaniem Clarey`ego Thompsona kontrowersyjne słowa są jedynie sposobem odwrócenia uwagi od błędów popełnionych przez samego ministra.