Chiński elektryk za 16 tys. zł. Czy chcielibyście nim jeździć?

Być może to auto jest przerysowane i zbyt cukierkowe. To jednak elektryk, który kosztuje zaledwie 16 tys. zł. Czy tak właśnie powinna wyglądać e-rewolucja w europejskiej motoryzacji? Odpowiedź na to pytanie jest trudna. Jednak głównie dla Chińczyków.

Masowa motoryzacja musi być tania? No to proszę bardzo. Chery od 2021 r. produkuje elektryczny model o nazwie QQ Ice Cream. Samochód śmiesznie wygląda i ma śmieszną moc. Śmieszna w jego przypadku jest jednak także i cena. Najtańsza wersja kosztuje 29 900 juanów. To daje w przeliczeniu po dzisiejszym kursie 16 613 zł. Dosłownie grosiki.

Zobacz wideo Jechał pod prąd, łamał przepis za przepisem. Został ukarany grzywną 550 zł i 11 punktami karnymi

Co oferuje kosztujący 16 tys. zł Chery QQ Ice Cream?

3-drzwiowe nadwozie jest mocno kwadratowe. Wygląda trochę jak pastelowe pudełko na klocki Lego stawiane w pokojach dziecinnych. Z drugiej jednak strony ma nowoczesne reflektory przednie ze światłami LED przypominającymi te, znane z Hondy e, a do tego całkiem znośny tył. Długość nadwozia to niespełna 3 metry. Auto jest zatem mniejsze nawet od... Fiata Seicento! Rozstaw osi to jakieś 2 metry. A napęd gwarantuje 27-konny silnik elektryczny. Moc jest zatem nieznacznie wyższa od tej, którą oferował Fiat 126p.

Motor zastosowany w Chery QQ Ice Cream jest sparowany z 1-biegową przekładnią. Wersja bazowa posiada akumulator litowo-jonowy o pojemności 9,6 kWh. Ten przekłada się na 120 km zasięgu. To oznacza, że przy Ice Cream nawet Dacia Spring wydaje się długodystansowym elektrykiem...

Chiński elektryk za 16 tys. zł. Czy chcielibyście nim jeździć?
Chiński elektryk za 16 tys. zł. Czy chcielibyście nim jeździć? Fot. Chery

Czy takim Chery Chińczycy mogliby zawojować Europę?

Blisko 17 tys. zł za auto i to takie prawdziwe, a do tego jeżdżące. To dopiero byłaby rewolucja! Ale jej nie będzie. Nigdy. Ten pojazd prawdopodobnie nie miałby szans na uzyskanie europejskiej homologacji. Ma sporo braków. Ich uzupełnienie z kolei oznaczałoby wzrost ceny. I to pewnie kilkukrotny. Zatem cukierkowe wozidełko straciłoby główną zaletę. Ta właśnie sytuacja pokazuje poważny problem, jaki Chińczycy mają z Europą.

Firmy motoryzacyjne z Chińskiej Republiki Ludowej chytrym okiem patrzą na Europę. Nie do końca jednak mają pomysł na sukces na Starym Kontynencie. Chciałyby iść drogą Hyundaia czy Kii. Prawda jest jednak taka, że zaczynają w bardzo złym czasie. Koreańskie marki starały się o Europę kilka dekad wcześniej. Gdy wymogi homologacyjne były mniejsze, a więc było większe pole do popisu w kwestii oferowania modeli sporo tańszych od konkurencji. Dziś, gdy samochody muszą być droższe z uwagi na wymogi bezpieczeństwa, Kia i Hyundai mają pozycję ugruntowaną.

Sukces w Europie nie był i nie jest pisany Chińczykom

Chińczycy się po prostu spóźnili. I raczej trudno będzie im nadrobić teraz poważną stratę. Choć z drugiej strony spóźnić się musieli. Bo w latach 80. czy 90. XX wieku Koreańczycy kupowali licencje np. Forda. Mieli zatem jakąkolwiek technologię. Chińczycy w tym czasie natomiast raczkowali. Za środki transportu traktowali głównie trójkołowce z przyczepionym silnikiem z motoroweru. Nie mieli zatem zbyt dużych szans na sukces. Tak samo wtedy, jak i teraz. A to niestety oznacza, że na samochody za 16 tys. zł głównie możemy popatrzeć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.