Głowy kierowców są pełne unikalnych patentów. Polacy są w tej kwestii mistrzami? A właśnie, że nie. Nawet najdziwniejsze pomysły rodzimych prowadzących pobiła na głowę pewna kobieta z Chin. Koncepcja wydawała się ciekawa. Niestety skończyła się jak zwykle.
Kobieta nie była mocno anonimowa. To jedna z właścicielek rodzinnej firmy transportowej zlokalizowanej w Xiangyang w Chinach. Co wymyśliła? Aby chronić zatrudnianych przez siebie kierowców przed mandatami, postanowiła oznaczyć radiowozy policji nadajnikami GPS. Przyczepiła urządzenia do podwozia pojazdów. Skutek? Auta policyjne poruszały się jako kropki na wirtualnej mapie w czasie rzeczywistym. Dzięki temu kierowcy ciężarówek wiedzieli, gdzie mogą się spodziewać kontroli drogowych i po prostu ich unikali.
Do tej pory lokalizatory były wykorzystywane głównie do oznaczania samochodów. Dzięki temu po kradzieży dało się namierzyć ich lokalizację. Chiński pomysł jest zatem naprawdę unikalny w swojej formie.
Proceder skończył się sukcesem. Przynajmniej do czasu, w którym jeden z radiowozów trafił na przegląd. Mechanik, kontrolując stan techniczny auta, znalazł nadajnik. Poinformował o tym fakcie swoich zwierzchników. Policja zaczęła zatem kontrolować kolejne pojazdy. W ten sposób znaleziono GPS-y także w sześciu innych radiowozach. Policja wszczęła zatem śledztwo. A to po nitce dość szybko trafiło do kłębka. Stróże prawa namierzyli kobietę stojącą za procederem.
Śledztwo wykazało, że nadajniki były zamontowane co najmniej od czerwca 2023 r. Kobieta została zatem oskarżona o szpiegowanie radiowozów. Trafiła do aresztu, ale tylko na osiem dni. Co później? Prawdziwie zaskakujący jest koniec tej historii. Bo kobieta zamiast do więzienia, trafiła do domu z mandatem wynoszącym jakieś 70 dolarów, czyli blisko 280 zł. Za szpiegowanie policji dostała tyle grzywny, ile w Polsce można dostać za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 21 km/h. To dopiero ciekawostka!
Mimo wszystko na koniec mamy jedną prośbę. Nie róbcie tego w domu! Pod żadnym pozorem! W Polsce taki proceder z pewnością nie skończy się mandatem wynoszącym 280 zł, a raczej zarzutem karnym i w najlepszej opcji wyrokiem więzienia w zawieszeniu. Uniknięcie nawet kilku mandatów za prędkość nie jest tego warte. Zwłaszcza w obliczu faktu, że kierowcy w Polsce mają do dyspozycji dobrze działającego np. Yanosika. Dobrze działającego i dużo bardziej legalnego.