Jeśli jakaś grupa kierowców nie przestrzega ważnych przepisów, powinno się to wymuszać coraz bardziej zdecydowanymi sposobami, bo zyskuje na tym ogół społeczności. Skoro ludzie parkują swoje auta, gdzie popadnie, niestety trzeba "osłupkować" wszystkie chodniki. To mało estetyczna metoda, ale inaczej piesi nie mogą z nich korzystać. Jeśli masowo nie przestrzegamy ograniczeń prędkości, należy stawiać coraz więcej fotoradarów i zbudować tyle zwężeń, aż zaczniemy to robić. Potem powinno się stawiać na edukację, a jeśli zadziała, można powoli rozluźniać karby.
Poniższy przykład dyskusji w mediach społecznościowych dowodzi, że w Polsce najlepiej byłoby zlikwidować "zielone strzałki", czyli sygnalizatory S-2, bo zupełnie nie potrafimy z nich korzystać. Zbyt wielu kierowców traktuje je jak prawo do swobodnego wjazdu na skrzyżowanie, niczym na zielonym świetle. To regularnie powoduje niebezpieczne dla pieszych i rowerzystów sytuacje. Problem jest powszechny i trudny do opanowania. Jeśli ktoś sądzi, że nie mam racji, niech lepiej przeczyta dyskusję na Facebooku.
Przypomnijmy, co mówią przepisy ruchu drogowego na temat strzałek do warunkowego skrętu. W rozporządzeniu Ministra Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 r. w sprawie znaków i sygnałów drogowych można przeczytać, że sygnalizator S-2 (którego elementem jest "zielona strzałka") oznacza, iż dozwolone jest skręcanie w kierunku wskazanym strzałką w najbliższą jezdnię na skrzyżowaniu, pod warunkiem że kierujący zatrzyma się przed sygnalizatorem, oraz że nie spowoduje on utrudnienia ruchu innym uczestnikom.
Kontrowersyjny wpis i komentarz dotyczy sytuacji na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną i "zieloną strzałką" pozwalającą na warunkowy skręt w prawo. Na prawym pasie stał samochód, ale kierowca taksówki ominął go środkowym pasem, po czym skręcił w prawo. W ten sposób spowodował zagrożenie bezpieczeństwa innych uczestników ruchu. Nie dość, że nie zatrzymał się przed tym manewrem, to dodatkowo wykonał go całkowicie bezprawnie, bo ze środkowego pasa.
Wpis został umieszczony na pewnym profilu, a pod nim szybko komentarz zawodowego kierowcy, na którego najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia. Mężczyzna stwierdził, że taksówkarz z wideo postąpił słusznie i nikomu nie zagroził, a drugie auto stojące na prawym pasie zajmował pas, którym w innym przypadku mógłby skręcić w prawo. Później ten cytat został ponownie opublikowany na fanpage'u brd24.pl, a pod nim rozpętała się prawdziwa burza.
Jedni potępiali w czambuł zachowanie kierowcy taksówki i komentarz jego poplecznika, inni go bronili w coraz mniej racjonalny i kulturalny sposób. Skala tej sytuacji jest zaskakująca, bo nie powinno być żadnych wątpliwości, że kierowca, który skręcił w prawo, złamał przepis oraz stworzył zagrożenie dla bezpieczeństwa innych uczestników ruchu. Chodzi zwłaszcza o "niechronionych", czyli pieszych i rowerzystów. Nikt nie powinien bronić taksówkarza, tymczasem robi to wiele osób. W związku z tym mam radykalny, ale niepozbawiony sensu pomysł.
Skoro kierowcy nie potrafią zgodnie z przepisami korzystać z możliwości, którą daje tzw. zielona strzałka, lepiej w ogóle je zlikwidować. Tym bardziej że losy tego specyficznego znaku są burzliwe. I bez niego na naszych drogach jest za dużo groźnych wypadków. Zarówno w Polsce, jak i w innych krajach Unii Europejskiej "zielona strzałka" to pojawiała się, to znikała. U nas zaczęła być stosowana w latach 80. przy znikomym ruchu. Potem strzałki zniknęły w 2000 roku (w tym samym czasie Europa do nich wróciła), a jeszcze później powróciły w formie sygnalizatorów.
W 2003 roku polskie "zielone strzałki" ograniczono do skrzyżowań bezkolizyjnych. Dwa lata później znów się zaczęły na nich pojawiać, a jeszcze później, w okolicach 2010 roku, były zdejmowane po raz kolejny. W dzisiejszych warunkach to rozwiązanie, które w niewielkim stopniu poprawia płynność ruchu, za to stwarza duże zagrożenie, jeśli kierowcy nie potrafią go poprawnie używać.