W Polsce jest coraz więcej fotoradarów, a urządzenia są coraz nowocześniejsze, zdolne do rejestrowania pokaźnej liczby wykroczeń. Zaostrzono także taryfikator mandatów, kary za zdjęcie mogą być więc bardzo dotkliwe, tylko że polski system ma jedną fundamentalną wadę. Nasze fotoradary są doskonale oznaczone, a przed każdym umieszczany jest znak, który ostrzega kierowcę. To sprawia, że uważny kierowca wie, kiedy zwolnić i nie da sobie zrobić fotki. Mandaty dostają więc tylko ci nieuważni.
Tę głupotę polskiego systemu zauważam raz za razem, kiedy jeżdżę w kraju, który nie ma litości dla pędzących kierowców i nie boi się wypowiedzieć im otwartej wojny. Tym razem była to Arabia Saudyjska, gdzie liczba nieoznaczonych fotoradarów by polskich kierowców doprowadziła do palpitacji serca. Swoje fotoradary ukrywają jednak także państwa na zachodzie Europy. Czasem informują tylko kierowcę, że na tej drodze urządzenia działają, ale gdzie dokładnie? Tego się dowiesz, dopiero mijając fotoradar. Takie podejście sprawia, że fotoradary stają się znacznie skuteczniejsze. Łapią wszystkich, nie tylko ludzi, którzy się akurat zagapili.
Czy w Polsce ktoś odważy się zmienić przepisy? Zapewne politycy baliby się gniewu kierowców, ale na pewno warto o tym porozmawiać. Nadmierna prędkość to wciąż jedna z głównych przyczyn śmiertelnych wypadków na naszych drogach. Znakiem D-51 znacznie obniżamy skuteczność fotoradarów. Jesteśmy bardzo ciekawi, co wy o tym myślicie. Dajcie znać w sondażu na końcu artykułu.
Znak D-51 to niebieska tablica z białymi napisami, która informuje, że zbliżamy się do fotoradaru. To ona dokładnie ostrzega kierowców i prowadzi do ciekawego zjawiska. Efekt kangura - tak często nazywa się reakcję na kontrolę prędkości. Na czym polega? Kierowca na widok fotoradaru gwałtownie zwalnia, a tuż po jego minięciu zaczyna dynamicznie przyspieszać i wraca do prędkości, z którą jechał poprzednio.
To dotyczy nie tylko kierowców, którzy łamią przepisy. Wyraźnie przed pomiarami prędkości zwalniają również ci jadący zgodnie z ograniczeniami. Ponad 80 proc. przy fotoradarach jeździ wolniej niż obowiązujące na danym odcinku ograniczenia. Średnio przed fotoradarem kierowcy poruszają się aż o 20 km na godz. wolniej niż wskazują na to znaki. Jeszcze bardziej zwalniamy na widok fotoradaru na drodze, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 km na godz. - w takich miejscach to zwykle 30 km na godz. poniżej limitu.
Efekt kangura może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji, zwłaszcza, kiedy ktoś zwolni dużo poniżej obowiązującego limitu. Prawidłowo jadący kierowca może się tego zupełnie nie spodziewać i będzie zmuszony do awaryjnego hamowania. Zamiast jechać zgodnie z ograniczeniem prędkości polscy kierowcy skupiają się na znaku D-51, często przed nim panikując. Dla osób łamiących przepisy, D-51 to jasny sygnał. "Przyjacielu, weź na chwilę zwolnij, bo dostaniesz mandat, po co ci to?".
Po co więc wprowadzać taki ułomny system? Polskie fotoradary też są skuteczne, ale oczywiście w mniejszym stopniu niż te nieoznaczone. Działają punktowo. Znak D-51 i urządzenie spowalniają kierowców na konkretnych, bardzo krótkich odcinkach. Dlatego drogowcy muszą je ustawiać w strategicznych miejscach: trudnych skrzyżowaniach, niebezpiecznych przejściach dla pieszych, szkołach albo miejscach, gdzie dochodziło w przeszłości do wielu wypadków. W takiej punktowej walce ze zbyt szybką jazdą nasze fotoradary się sprawdzają.
Na spowolnienie zbyt szybko jeżdżących kierowców na dłużej w Polsce jest chyba inny pomysł. Jak grzyby po deszczu wyrastają odcinkowe pomiary, coraz częściej umieszczane także na drogach szybkiego ruchu. Wyliczający średnią prędkość z danego odcinka system jest praktycznie niemożliwy do oszukania. Nawet, jak ktoś będzie przekraczał prędkość, to potem musi na długo zwolnić, wychodzi więc na to samo, a kierowcy grzecznie jadą zgodnie z ograniczeniami.
Uzbrajana jest także policja. Drogi patrolują radiowozy grup Speed, oznakowane i nieoznakowane, wyłapując piratów drogowych. Co chwilę organizowane są także szeroko zakrojone akcje "Prędkość", żeby ograniczyć zapędy polskich kierowców.
Na koniec wypisaliśmy mandaty z nowego taryfikatora. Aktualna rozpiska to skuteczny bat na piratów drogowych. Dlatego ze skuteczniejszymi fotoradarami kierowcy naprawdę musieliby się mieć na baczności. Nawet, jeśli na kimś nie robią wrażenia kwoty, to na pewno zrobią punkty karne.
Działa już system tak zwanych podwójnych kar. Kierowcy-recydywiści muszą się liczyć ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami. Aktualny taryfikator przewiduje podwojenie mandatów za rażące przekroczenie prędkości. Podwaja się kwota w złotówkach, ale nie punkty karne.