Przyszły rok zapowiada się niezwykle interesująco pod względem politycznym. Już w czerwcu odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a w listopadzie wyłoniony zostanie 47. prezydent Stanów Zjednoczonych. Możliwe, że czeka nas korekta motoryzacyjnego kursu, w jakim aktualnie zmierza zachodni świat. Stellantis już przygotowuje się na zmiany, a zwłaszcza na spowolnienie procesu elektryfikacji transportu. Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Wnioskując po nastrojach, jakie panują wśród europejskich społeczeństw, można oczekiwać zmiany rozkładu sił w europarlamencie i odejścia od prowadzenia agresywnej polityki proekologicznej. Podobnie jest także w USA, gdzie demokraci z zaniepokojeniem patrzą na stale malejące poparcie dla prezydenta Bidena. Jak wynika z najnowszych sondaży, gdyby wybory odbyły się dzisiaj, zwycięzcą okazałby się Donald Trump. Ten, jak wiadomo, nie jest szczególnie optymistycznie nastawiony do elektryfikacji. Co więcej, silna konkurencja na tym polu ze strony Chin, które na każdym kroku próbują zepchnąć Stany z pozycji światowego lidera, może dodatkowo wzmocnić niechęć Trumpa do elektrów.
Dyrektor generalny Stellantisa, Carlos Tavares, najwidoczniej świetnie zdaje sobie z tego sprawę. CEO, cytowany przez niemiecki Automobilwoche, przyznał, że zmiana strategii koncernu jest bardzo możliwa. Stanie się to, "jeśli opinia polityczna i publiczna będzie skłaniać się ku mniejszej liczbie pojazdów elektrycznych". Słowa te padły podczas specjalnej konferencji prasowej zorganizowanej w fabryce Mirafiori w Turynie.
Tavares jedynie zdawkowo odniósł się do sprawy konsekwencji, jakie będzie miała dla koncernu zmiana przepisów dotyczących emisji CO2 w Europie lub USA - "Jednym z moich zadań jest przygotowanie firmy na nowe warunki ramowe. Mamy na to przygotowane plany". Oczywiście producent nadal realizuje swój plan Dare Forward 2030, zgodnie z którym do 2030 roku 100 procent sprzedaży w Europie i 50 procent w USA będą stanowić elektryki.
Zwracając jednak uwagę na to, co aktualnie dzieje się na rynkach, odsunięcie w czasie ambitnych planów polityków co do elektryfikacji transportu wydaje się bardzo prawdopodobne. Sprzedaż elektryków spada, co głównie ma związek z wycofywaniem rządowych dopłat, a także gustami klientów. Ci, którzy chcieli kupić elektryki i było ich na nie stać, już dawno z nich korzystają. Resztę trudno do nich przekonać, zwłaszcza że ceny takich samochodów są nadal za wysokie. Zdaniem branżowych ekspertów kierowcy czekają na lepsze i tańsze modele, które pojawią się na rynku za ok. dwa lub trzy lata. Poza tym wręcz zabójcza okazuje się chińska konkurencja oferująca znacznie tańsze auta elektryczne, które względem europejskich pojazdów zbliżone są pod względem technicznym jak i jakościowym.