Polskie ciężarówki zablokowały przejścia graniczne z Ukrainą. Z każdym dniem skutki protestu stają się coraz mocniej odczuwalne. Najgorsza sytuacja dotyczy przejścia w Dorohusku. Tam na odprawę czeka 1200 ciężarówek. Średni czas oczekiwania na przekroczenie granicy wynosi już 400 godzin. A kolejka powiększa się z godziny na godzinę.
Swobodnie przejeżdżają jedynie autobusy, pomoc humanitarna i wojskowa, łatwo psująca się żywność oraz zwierzęta gospodarskie.
Jak donosi Polsat News, 16-dniowy czas oczekiwania na przekroczenie granicy sprawia, że sytuacja ukraińskich kierowców ciężarówek staje się dramatyczna. Nie mają dostępu do węzła sanitarnego, kończą im się zapasy żywności i pieniądze oraz zaczyna im coraz mocniej brakować... cierpliwości. Ostatni z czynników bardzo mocno wybijał podczas rozmowy tirowców z dziennikarką BBC. W rozmowie z nią Ukraińcy mówili o tym, że:
Nastroje nie są jednak najlepsze po obydwu stronach blokady. Polscy przewoźnicy podkreślają bowiem, że protest to dla nich ostatnia deska ratunku. Ukraińska konkurencja zabija im biznes. Dla nich uregulowanie kwestii firm transportowych pochodzących od naszego wschodniego sąsiada to być albo nie być. Jeden z protestujących dla przykładu oszacował straty swojego przedsiębiorstwa na 100 tys. euro.
Powstaje zatem kluczowe pytanie. O co tak naprawdę walczą właściciele polskich firm transportowych? Chodzi o uregulowanie kwestii funkcjonowania ukraińskich firm transportowych na terenie UE. Problemy w tej kwestii są tak naprawdę trzy.
Zdaniem polskich przewoźników konieczne jest to, aby Ukraina zawiesiła licencje dla firm, które powstały już po wybuchu wojny i jedynie korzystają na aktualnej sytuacji prawnej. A do tego postulatem jest skontrolowanie każdego z takich przedsiębiorstw np. pod kątem pochodzenia kapitału. Kluczowe jest także dopuszczenie polskich przewoźników do elektronicznego systemu zarządzania kolejką przed przejściami granicznymi. Dziś np. polski tir wracający z Ukrainy bez ładunku musi czekać na odprawę nawet dwa tygodnie.