Motoryzacyjne ciekawostki znajdziesz również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
Kierowcy, porównując posiadane przez siebie samochody, mówią przede wszystkim o trzech parametrach. Podają moc, czas przyspieszenia do 100 km/h i prędkość maksymalną. Moc i czas sprintu do setki to jednak parametry realnie wykorzystywane. Prędkość maksymalna jest często pozorna i służy głównie do prężenia mięśni w kogucich wymianach uwag. Niewielu normalnych kierowców ma bowiem okazję skorzystać z niej. Chyba że akurat znajdują się na torze lub w nocy i przy małym natężeniu ruchu na niemieckim autobahnie. A do tego oczywiście mają umiejętności, które pozwalają zabrnąć w tak dalekie pole prędkościomierza.
W latach 90. XX wieku za wysoką prędkość maksymalną uznawane było 180 do 190 km/h. Technologia, w tym ta silnikowa, z czasem szła jednak do przodu. Rosła zatem i prędkość maksymalna. Tu jednak producenci postawili sobie pewne granice. Europejskie firmy na przełomie XX i XXI wieku podpisały porozumienie, w którego głos fabrycznie nowe samochody nie pojadą szybciej, niż 250 km/h. Pojazdy mają montowane elektroniczne ograniczniki. Przy tej prędkości sterownik silnika po prostu ogranicza dostarczanie paliwa do cylindrów.
Skutek takiej sytuacji jest dość zabawny. Mercedes A35 AMG ma 306 koni mechanicznych, osiąga pierwszą setkę w 4,7 sekundy i kosztuje prawie 227 tys. zł. Mercedes-AMG S63 E Performance ma z kolei 590 koni, przyspiesza do 100 km/h w 3,3 sekundy i kosztuje 1,066 mln zł. Choć limuzyna segmentu F jest przeszło czterokrotnie droższa od gorącego hatchbacka, ma bazową prędkość maksymalną identyczną, jak tańsza wersja. Obydwa auta na niemieckim autobahnie zatrzymają się na granicy 250 km/h.
Nie tylko w życiu, ale i w motoryzacji jest tak, że wyjątek potwierdza regułę. Przykład? Tym może być chociażby Bugatti Chiron produkowany przez Grupę Volkswagena. Choć niemiecka firma należy do porozumienia dotyczącego ograniczeń prędkości, super coupe ma przesunięty ogranicznik dopiero na granicę 420 km/h. Identyczna sytuacja dotyczy np. Audi R8, które pojedzie nawet 331 km/h czy Mercedesa-AMG GT Coupe, który rozwinie nawet 315 km/h. Fabryczne zwiększenie prędkości jest jednak możliwe w większej ilości pojazdów. W segmencie premium wymaga jednak dopłaty. Czasami naprawdę solidnej. Przykład?
U tunera ogranicznik prędkości można nie tyle przesunąć, co usunąć. Taki zabieg kosztuje od 1200 do nawet 2000 zł. Przy czym ogromne znaczenie ma fachowość danego warsztatu. Procedura polega w końcu na mocnej ingerencji w sterowanie silnika.
Podczas dyskusji o prędkości maksymalnej, warto też pamiętać o przeciwnym biegunie. A na tym znajduje się np. Volvo. Szwedzka marka od kilku lat mówi o tym, że jej modele będą miały ogranicznik prędkości ustawiony na maksymalnie 180 km/h. Powód? Kierowca stosujący się do zasad bezpiecznej jazdy nigdy raczej nie potrzebuje większej prędkości. 180 km/h to i tak margines ustawiony z bardzo dużym zapasem. Poza tym taki pogląd dość dobrze koreluje z nową tendencją w gamie Volvo. Tą jest elektryfikacja. Samochody elektryczne co do zasady mają niskie prędkości maksymalne. To zasługa 1-biegowej przekładni i oczywiście potwornej prądożerności podczas szybszej jazdy.