Dawno temu mój znajomy żartował, że jeździ szybko, bo wtedy podróż trwa krócej. Dzięki temu jest bezpieczniejsza, bo zminimalizowanie czasu spędzonego za kierownicą jednocześnie ogranicza ryzyko wypadku. Mam wrażenie, że kierowcy SOP i policji pracujący przy obsłudze limuzyn rządowych rzeczywiście tak myślą. Nie widzę innego wytłumaczenia dla ich desperackiego stylu jazdy.
Więcej informacji na temat bezpieczeństwa ruchu drogowego znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Jeśli ktoś sądzi, że przesadzam, niech porówna dowolny sfilmowany przejazd amerykańskiej prezydenckiej kawalkady z poniższym wideo, na którym widać podróżującego w 2020 roku prezydenta RP Andrzeja Dudę. Zestawienie dwóch stylów jazdy jest szokujące. Z jakiego powodu konwój z polskim prezydentem pędzi po publicznych drogach tak, jakby to nie była normalna podróż, tylko awaryjna ewakuacja ze strefy zagrożenia?
Skądinąd wiem, że tak w SOP wygląda norma. Mieszkam w centrum Warszawy, w pobliżu siedzib ważnych rządowych instytucji, takich jak zarządzany przez kancelarię prezydenta Belweder, siedziby KPRM, Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Pewnie nie zdradzę tajemnicy państwowej, jeśli dodam, że mój syn przez sześć lat chodził do szkoły, której budynek jest położony naprzeciwko bramy wjazdowej do biur m.in. Służby Ochrony Państwa.
Piszę to wszystko po to, żeby udowodnić, iż przejazdy rządowych limuzyn to dla mnie codzienny widok i zazwyczaj wyglądają podobnie. Niezależnie od rangi urzędnika państwowego robią wrażenie chaotycznych, desperackich i... niezbyt bezpiecznych. Prawie 30-letnie doświadczenie za kierownicą i ponad ćwierć wieku pracy w zawodzie dziennikarza motoryzacyjnego podpowiada mi, że przy takim stylu jazdy kolizja jest kwestią czasu.
Na obronę kierowców policji i SOP można stwierdzić, że funkcjonariusze służb zostali odpowiednio przeszkoleni i mają uprawnienia do takiej jazdy. Poza tym po włączeniu sygnałów świetlnych oraz dźwiękowych są uprzywilejowani w ruchu i mogą łamać przepisy. Tylko że jedno i drugie nie będzie prawdą.
Służby są szkolone przede wszystkim z jazdy defensywnej, bo taka jest po prostu bezpieczniejsza dla ochranianych osób oraz innych uczestników ruchu. Dopiero w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zdrowia lub życia VIP-a i konieczności jego ewakuacji ze strefy zagrożenia uzasadnione jest agresywne zachowanie za kierownicą. W innych przypadkach to niepotrzebne podwyższanie ryzyka. Kierowca zajmujący się profesjonalną ochroną VIP-ów nie powinien się zastanawiać, z czyjej winy nastąpi wypadek, tylko prowadzić tak, żeby zminimalizować jego ryzyko.
Oczywiście pewnych sytuacji nie da się przewidzieć i wykluczyć, ale łatwo się domyślić, że jeśli w intensywnym ruchu ktoś jeździ szybciej, bardziej agresywnie i nieprzewidywalnie, to niezależnie od jego umiejętności łatwiej o kolizję z innymi uczestnikami ruchu, którzy się tego nie spodziewają albo mogą spanikować. Dodam, że to nie byle uczestnicy ruchu, tylko obywatele, z których podatków są utrzymywani wszyscy państwowi urzędnicy, od kierowcy limuzyny po jej pasażerów. Choćby z tego powodu należy im się jakiś szacunek, również na publicznych drogach. Piracka jazda rządowych kolumn jest jak środkowy palec wyprostowany przez władze w kierunku szarych obywateli. To nie jest dobry pomysł, zwłaszcza przed zbliżającymi się wyborami. Takie zachowanie utwierdza nas w przekonaniu, że w demokracji wszyscy obywatele są ważni, ale niektórzy - ważniejsi.
Prowadzenie pojazdu uprzywilejowanego w ruchu nie jest też jednoznaczne z przyzwoleniem na łamanie przepisów. Owszem, kierowca takiego samochodu może to zrobić, jeśli jest to niezbędne dla zachowania bezpieczeństwa, a nie odwrotnie. Nawet w takich przypadkach obowiązuje go zasada zachowania szczególnej ostrożności i odpowiedzialności za swoje czyny. Tymczasem mam wrażenie, że rządowi kierowcy traktują łamanie przepisów ruchu drogowego jak regułę, a nie wyjątek.
Z dobrze poinformowanych, aczkolwiek anonimowych źródeł wiem, że kierowcy Służby Ochrony Państwa są szkoleni w sposób, który ma zapewnić VIP-om bezpieczeństwo, a karkołomna jazda po publicznych drogach powinna być ostatecznością. Tylko że w ostatnich latach takich szkoleń jest coraz mniej, o czym się łatwo przekonać poprzez przestudiowanie listy rządowych przetargów. Podobno teraz SOP szkoli się sam, a powszechnie wiadomo, że takie systemy prowadzą do utrwalania błędów zamiast ich eliminacji.
Dlatego trudno uniknąć wrażenia, że niepokojąca maniera rządowych i policyjnych kierowców, nie bierze się z uzasadnionych bezpieczeństwem VIP-ów przyczyn, ani jakichś tajnych procedur. Bierze się z tego, że tych procedur nie przestrzegają, a poczucie odpowiedzialności za ochraniane osoby i innych uczestników ruchu zastąpiło poczucie bezkarności, przeświadczenie o braku nadzoru i konsekwencji za popełnione błędy.
Najważniejszym zadaniem kierowcy VIP-a jest jego ochrona i minimalizowanie zagrożenia. W takim razie sposób jazdy polskich służb jest nieskuteczny. Kierowcy stale dostarczają argumentów, które potwierdzają tę tezę. Chodzi o ciągłe zderzenia rządowych limuzyn i pojazdów, które je ochraniają. Jest ich zbyt wiele i nie chodzi tylko o spektakularne zdarzenia, takie jak kolizja opancerzonego audi a8 z premierką Beatą Szydło w środku z fiatem seicento, która wydarzyła się w 2017 r., czy ostatni niedzielny wypadek rządowej kolumny wiozącej premiera Morawieckiego. Znajomy instruktor bezpiecznej jazdy powiedział mi kiedyś, że jeśli ktoś często miewa kolizje, to znaczy, że po prostu nie umie jeździć. Zdarzeń drogowych z udziałem SOP jest zbyt dużo i naprawdę nie na wielkiego znaczenia, po stronie którego uczestnika ruchu leży formalna wina.