Zwykle pożar elektryka kończy się dzień po jego wybuchu, a na miejscu pozostaje jedynie zarys szkieletu płyty podłogowej auta i zwęglone obręcze kół, nie wspominając już o wypalonym asfalcie i hektolitrach zużytej wody.
Taki scenariusz groził też Fordowi Mustang Mach-E, który zapalił się w niedzielę ok. godziny 16 w Gdańsku. Problem w tym przypadku polegał na tym, że auto płonęło nie na drodze, ale na stacji paliw przy alei generała Józefa Hallera, i to w bardzo bliskiej odległości od dystrybutorów.
Ogień w fordzie pojawił się w pierwszej kolejności pod podłogą, gdzie znajdują się akumulatory trakcyjne samochodu. Na szczęście na miejscu w ekspresowym tempie pojawiła się aż cztery jednostki straży pożarnej. O dziwo, strażakom udało się uporać z ogniem w ciągu zaledwie dwóch godzin. Co istotne sztuka ta udała się bez konieczności używania specjalistycznego kontenera z wodą, w którym zatapiane są pojazdy elektryczne.
Akcje zakończono w momencie schłodzenia akumulatorów, gdy ich temperatura spadła poniżej 30 stopni Celsjusza. Jednak strażacy pozostali na miejscu do godziny 21.30, aby kontrolować temperaturę baterii. Na szczęście obeszło się bez ofiar i ewakuacji okolicy. Jedynym utrudnieniem w tym czasie było wyłączenie stacji paliw z użytku.