Militarne ciekawostki znajdziesz również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
Propaganda sukcesu trwa. Rosjanie chwalą się tym, że podczas działań wojennych w Ukrainie wykorzystują nowe czołgi podstawowe T-14 Armata. I choć informacja może brzmieć groźnie, jest z nią trochę jak z kawałem o radiu Erewań. Bo czołgi te rzeczywiście są widywane na terenie Ukrainy, tyle że raczej ciężko mówić o tym, że mogą się stać zasadniczą bronią.
Zacznijmy jednak od początku, a więc od samego T-14. Prace nad tym czołgiem zostały rozpoczęte jeszcze w roku 2000. Oficjalna prezentacja i wdrożenie do produkcji miały miejsce jednak w roku 2014. Pojazd waży 48 ton, czyli nieco mniej od załadowanego tira. Jednocześnie 1500-konny silnik diesla pozwala mu na rozwinięcie prędkości wynoszącej do 90 km/h, a zbiornik paliwa gwarantuje zasięg wynoszący do 500 km. Główna innowacja tego pojazdu dotyczy wieży z armatą 2A82-1M kalibru 125 mm. Ta jest odizolowana od kabiny "pasażerskiej" i zdalnie sterowana. Posiada zapas 45 pocisków.
Kolejna innowacja? RIA Novosti dodaje, że czołgi otrzymały dodatkowe boczne opancerzenie przed pociskami przeciwpancernymi. Tak, żeby stały się jeszcze odporniejsze na ukraiński ostrzał.
Opis technologiczny czołgu T-14 Armata brzmi dość imponująco. Pojazdy według oficjalnych przekazów są używane podczas walk w Ukrainie. Czemu zatem nie są zbyt często widywane? Powód takiej sytuacji może być jeden. Rosjanie używają ich głównie jako dział artyleryjskich. Nie używa się ich podczas starć bezpośrednich. W tym punkcie można zatem zastanawiać się czemu, Rosjanie nie chcą korzystać z najnowszej zdobyczy techniki. Ta przecież mogłaby im mocno pomóc w walce. Potencjalne odpowiedzi mogą być jednak trzy.
T-14 Armata jest wykorzystywany do walk z oddali być może dlatego, że Rosjanie boją się utraty pojazdu. To mogłoby stanowić dla nich porażkę wizerunkową. A przecież porażek wizerunkowych w tej wojnie naprawdę im nie brakuje. Poza tym pojawiają się głosy mówiące o tym, że dowódcy rosyjscy nie ufają nowym czołgom. Brytyjski wywiad wojskowy już kilka miesięcy temu mówił o tym, że stan czołgów T-14 Armata jest raczej kiepski. Daleko im do bitewnej doskonałości. Czołgi staną się zatem głównie armatami i to też z przyczyn czysto propagandowych. Muszą się pojawić i tyle.
Po trzecie kluczową kwestią jest to, że choć T-14 Armata pojawia się na polu walki, na razie ciężko mówić o masowym wykorzystywaniu tych maszyn. Nadmiernej ilości pojazdów bowiem nadal nie ma. Teoretycznie do roku 2020 miało powstać 2300 T-14. Teoretycznie, bo szybko termin oddania czołgów został wydłużony do roku 2025. Tyle że to nadal połowa informacji. Dziś wiadomo np. że producent, a więc firma Rostec, pod koniec roku 2021 rozpoczęła produkcję 40. sztuk T-14. Te mają trafić do użytkowania dopiero w tym roku. Moce przerobowe zakładu nawet nie pozwalają zatem na szersze wykorzystywanie tych czołgów.