Podobno kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. O awanturze na warszawskim Mokotowie przeczytałem na portalu Autoblog.pl. Tym razem wichurę rozpętał zarząd basenu "Warszawianka", a gromy rzucają właściciele samochodów elektrycznych na forach dyskusyjnych. Czy ktokolwiek inny nadaje się do tego celu lepiej, niż oni?
Więcej relacji z życia stolicy znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Zaczęło się od tego, że kilka dni temu przed wjazdem do parkingu podziemnego parku wodnego położonego na skraju Starego Mokotowa stanął znak obwieszczający zakaz wjazdu dla samochodów elektrycznych oraz z zasilaniem LPG. Tym ostatnim nikt się nie przejął, bo podobny stoi przy co drugim parkingu podziemnym, ale pierwszy wzbudził ogromne kontrowersje. Domyślam się dlaczego.
Warszawianka jest najpopularniejszym stołecznym parkiem wodnym o charakterze sportowo-rekreacyjnym. Mieszkańcy stolicy tak go nazywają, bo leży na terenie zasłużonego klubu sportowego "Warszawianka" istniejącego od 1921 roku. Jest na nim basen olimpijski, basen rekreacyjny, strefa spa i wellness oraz wiele innych atrakcji. To jeden z najlepszych, a przy okazji droższych tego typu obiektów w Warszawie.
Ulica Merliniego, przy której się znajduje, leży na obrzeżach starego Mokotowa – jednego z najmodniejszych, a przy okazji całkiem sporego rejonu Warszawy. Jestem przekonany, że mieszka tu wyjątkowo dużo właścicieli samochodów elektrycznych, którzy lubią chodzić na basen. Nie dziwię się, że wzburzyła ich taka wiadomość, ale domyślam się przyczyn zakazu wjazdu. Postanowiłem sprawdzić je u źródła.
Na miejscu czekało mnie spore zaskoczenie. Znak, który widziałem w artykule u konkurencji, zniknął spod szlabanu. Stanąłem jak wryty. Czy to znaczy, że administracja basenu przestraszyła się afery i zrezygnowała ze swojego pomysłu? Zapytałem o to Prezesa Zarządu Mokotowskiej Fundacji Warszawianka – Wodny Park, pana Dariusza Pastora, który oprowadził mnie po parkingu i poświęcił mi tyle czasu, ile potrzebowałem do zrozumienia problemu.
Znak drogowy rzeczywiście zniknął z okolic szlabanu, ale tylko dlatego, że był nieprawidłowy. W rzeczywistości taki znak nie istnieje, tak samo jak znak zakazu wjazdu dla pojazdów z instalacją LPG. Prezes chciałby, aby zmiany zostały wprowadzone zgodnie z przepisami, mimo że wbrew temu, co sądzą niektórzy, park wodny Warszawianka nie jest administrowany przez miasto, tylko prywatną fundację. Dlatego zarządca może na nim ustalać własne zasady ruchu drogowego.
Jak można przeczytać na stronie internetowej popularnego basenu, zarządza nim "Mokotowska Fundacja Warszawianka – Wodny Park". Miasto tylko sprawuje nad nią nadzór, ale jej nie dotuje. Fundacja działa jak normalne prywatne przedsiębiorstwo. To oznacza dwie rzeczy: musi zarabiać na swoje utrzymanie, ale jednocześnie może samodzielnie ustalać, jakie panują tam reguły. Mimo to prezes wcale nie jest zadowolony z wprowadzenia zakazu, ale wraz z zarządem uważa, że to ich obowiązek.
Dariusz Pastor zdradził mi, że nie jest przeciwnikiem samochodów elektrycznych. Wręcz przeciwnie, ale Warszawianka też nie jest zwykłym obiektem. Nad parkingiem podziemnym znajduje się olbrzymi sportowy basen, w którym mieści się 2,7 miliona litrów wody. Konstrukcja parkingu oraz jego filary muszą utrzymać tę olbrzymią masę. W dodatku dach parkingu, to podwieszany sufit, nad którym znajdują się wszystkie instalacje basenowe: doprowadzenie i odpływ wody, rury z chlorem oraz kwasem siarkowym, który służy do regulacji twardości wody (pH).
Z tego powodu sufit parkingu jest dość nisko, co praktycznie uniemożliwia wywiezienie uszkodzonego albo niebezpiecznego auta z podziemi na poziomie -2. Po konsultacjach ze strażą pożarną zarząd basenu uznał, że w takiej sytuacji nie ma wyboru i ze względów bezpieczeństwa musi ograniczyć możliwość wjazdu na parking podziemny autom, które teoretycznie podwyższają ryzyko pożaru. Dlatego znak przed wjazdem na parking podziemny pod basenem Warszawianka wróci, ale już w poprawnej formie. Prawdopodobnie będzie to znak zakazu wjazdu (B-2) z tabliczką wyjaśniającą, jakich pojazdów dotyczy. Konsultacje na ten temat wciąż trwają, mimo że według pierwotnego planu zakaz miał być wprowadzony na początku maja bieżącego roku.
Od siebie dodam, że auta elektryczne rzeczywiście płoną bardzo długo, intensywnie i są niezwykle trudne do ugaszenia, za to statystycznie robią to znacznie rzadziej, niż spalinowe. Tylko że w przypadku tych drugich obsługa parkingu Warszawianki może próbować radzić sobie sama, bo jest zaopatrzona w odpowiedni sprzęt gaśniczy. Natomiast gdyby zaczął się tam mało prawdopodobny, ale jednak możliwy pożar elektryka, z powodu newralgicznej infrastruktury basenu mógłby zakończyć się katastrofą budowlaną i ekologiczną. To nie jest wesoła perspektywa dla osób, na których ciąży odpowiedzialność za taki obiekt.
Fani i kierowcy samochodów na prąd: nie zaciskajcie pięści, bo jeszcze nie wszystko stracone. Jest kilka sposobów, aby wilk pozostał syty i owca cała. W rozmowie zasugerowałem prezesowi, że na parkingu naziemnym, który jest obok, można zarezerwować pewną liczbę miejsc dla samochodów elektrycznych, bo ich kierowcy nie będą mieli wyboru. Dariusz Pastor ma jeszcze lepszy pomysł.
W planach jest wybudowanie na nim stanowisk do ładowania elektryków, wtedy siłą rzeczy będą na nim "zaklepane" miejsca dla takich samochodów. Rozwiązanie to być może nie zadowoli wszystkich, a zwłaszcza tych właścicieli samochodów elektrycznych, którzy chcą tylko zaparkować, ale jest salomonowym wyjściem z sytuacji. Przynajmniej do czasu, kiedy popularność elektryków radykalnie wzrośnie. Prędzej czy później to niechybnie nastąpi, ale na szczęście na parkingu położonym na powietrzu jest aż 140 miejsc, których przeznaczenie można zmieniać w zależności od potrzeb. Nie mogę się doczekać czasów, kiedy cały będzie przeznaczony dla elektryków.