Katarzyna A. miała okazję opowiedzieć na antenie telewizji Polsat o szczegółach zdarzenia, którym przez kilka tygodni żyła cała Polska. W lutym 2021 roku wracała samochodem do Polski po dłuższym pobycie w Holandii. Samochodem kierował jej znajomy. Jednak po zatrzymaniu się na stacji benzynowej zabrała mu kluczyki od auta i weszła do budynku stacji. Poprosiła wtedy pracowników o połączenie z policją, tłumacząc się obawami o swoje życie.
Więcej informacji z polskich dróg znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Jak wynika z relacji kobiety, patrol policji pojawił się na miejscu dopiero po sześciu godzinach. Przez ten czas mężczyzna próbował dostać się do samochodu. Po przybyciu na miejsce funkcjonariusze porozmawiali z nim, ale po chwili odjechali.
Po kilkudziesięciu minutach przyjechali ponownie. Kobieta przez cały czas siedziała zabarykadowana w samochodzie. W rozmowie z funkcjonariuszami przyznała, że "zapaliła jointa" i nie jest w stanie prowadzić samochodu. Policjanci mieli nakłaniać kobietę do oddania kluczyków mężczyźnie i odjechania ze stacji. Wtedy Katarzyna A. postanowiła ruszyć samochodem prosto w drzwi budynku.
Nagranie, które obiegło całą Polskę, zaczyna się właśnie od tego momentu. Widać na nim, jak kobieta najpierw lekko uderzyła w drzwi, a następnie wycofała i ruszyła z impetem w stronę budynku. Pojazd przebił drzwi i dostał się do środka. Świadkami zdarzenia byli policjanci oraz klienci stacji. To właśnie w tamtym momencie padło słynne stwierdzenie, które obiegło internet:
w instrybutor nie strzel
Funkcjonariusze oddali kilka strzałów w kierunku samochodu. W pewnym momencie jeden z nich próbował wybić szybę, aby dostać się środka, ale samochód odjechał. W rozmowie z dziennikarzami programu "Interwencja", kobieta opowiedziała, że postanowiła odjechać, ponieważ myślała, że zostanie zastrzelona.
Zdaniem policji, wykorzystanie broni palnej w celu zatrzymania pojazdy było zasadne i zgodne z przepisami. Interweniujący funkcjonariusze zostali ukarani dyscyplinarnie, ponieważ stwierdzono "inne nieprawidłowości".
Kobieta odjechała z miejsca zdarzenia i zgłosiła się na komisariat policji w Koszalinie. Trafiła na 20 miesięcy do aresztu. W mediach pojawiały się informacje, że nie odpowie za swój czyn ze względu na niepoczytalność.
Podczas pobytu w goleniowskim areszcie podjęto decyzję, żeby poddać Katarzynę A. obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Lekarze stwierdzili urojenia u pacjentki, ale po dwóch tygodniach została wypisana z oddziału jako osoba zdrowa.
W programie "Interwencja" emitowanym w stacji Polsat ujawniła, że dramatyczne zdarzenie na stacji benzynowej było spowodowane zdarzeniami rodzinnymi. W Niemczech, a następnie w Holandii urzędnicy próbowali odebrać jej dziecko. Jak twierdzi, stało się tak w wyniku choroby, mimo że szukała pomocy w szkołach, u lekarzy oraz na policji.
Sprawą zajął się Rzecznik Praw Obywatelskich, ponieważ decyzje sądu nie były konsekwentne. Najpierw kobieta trafiła na 20 miesięcy do aresztu, gdzie stwierdzono, że jest chora. Później, zamiast trafić do szpitala, siedziała kolejne miesiące w zamknięciu. Po czym sąd stwierdził, że zostanie wypuszczona na wolność, ale pół roku później w wyniku odwołania nakazano kobiecie powrót do szpitala. Powodem jest brak leczenia.
Kobieta opowiedziała w programie, że poddawała się leczeniu i chodzi regularnie do psychiatry. Wnioskowała również o przebadanie przez nowych biegłych, ale ostatecznie została przebadana przez tych samych biegłych, którzy w czasie procesu stwierdzili, że jest "chora i niebezpieczna". RPO nie zajął jeszcze stanowiska w tej sprawie, ponieważ zbiera i analizuje dokumenty.