W związku z wizytą 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Joe Bidena o Air Force One piszą niemal wszyscy i niemal wszyscy to samo. Że to odrzutowiec-twierdza i tak dalej. Tymczasem nazwa Air Force One wcale nie jest przypisana do samolotu. To nawet nie jest nazwa, tylko kryptonim używany przez Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych (United States Air Force).
Kryptonimem (ang. callsign) Air Force One jest identyfikowany każdy samolot, na którego pokładzie akurat przebywa prezydent USA. To prawda, że najczęściej określa się nim jeden z prezydenckich szerokokadłubowych Boeingów, ale wcale nie musi tak być. Gdy amerykański prezydent wybiera się na tereny działań wojskowych, bywa, że wsiada do innego samolotu US Air Force. Formalnie łączenie na stałe nazwy i samolotu jest błędem. W mowie potocznej to upraszczający kolokwializm, o czym warto wiedzieć.
Prezydencki samolot to już nie Boeing 747-200B tylko Boeing VC-25A, który wchodzi w skład 89. Skrzydła Amerykańskich Sił Powietrznych o nazwie Presidential Airlift Group. PAG zajmuje się Air Force One operacyjnie, natomiast administruje rządową flotą komórka USAF o nazwie Presidential Executive Airlift Directorate (PE).
Różnice pomiędzy 747, a VC-25A są drobne, ale istotne. W drugim wypadku chodzi o wojskowy samolot opracowany na bazie Jumbo Jeta, ale zmodyfikowany na potrzeby sił powietrznych USA. Prawie to samo, ale nie do końca, zwłaszcza że zmian w porównaniu z cywilną wersją jest sporo.
Najważniejsza różnica w wojskowej wersji odrzutowego Boeinga to możliwość uzupełniania paliwa bez lądowania. W razie potrzeby VC-25A może być tankowany w powietrzu niczym samolot myśliwski. Bez tankowania przeleci do 12 600 km. W każdym z dwóch istniejących samolotów VC-25A są dwa pokłady pasażerskie mieszczące do 76 osób i przedział bagażowy o powierzchni 370 m2.
Przednia część samolotu jest nazywana Białym Domem, a po wydarzeniach z 11 września 2001 r. została uzupełniona o pomieszczenie, które pełni funkcję Gabinetu Owalnego. Dzięki temu prezydent może pracować i dowodzić armią również z pokładu statku powietrznego. Joe Biden na pewno ma ze sobą kartę z tzw. złotymi kodami i specjalną walizkę "nuclear football". Oba przedmioty są konieczne do wydania rozkazu wystrzelenia strategicznych rakiet z głowicami jądrowymi. Innymi słowy, kody i walizka to klucze do rozpętania armagedonu. Ciężar takiej odpowiedzialności musi być przytłaczający.
Boeing VC-25A odbył dziewiczy lot w 1987 r. za prezydentury Reagana, ale z powodów kłopotów wieku dziecięcego (niekończące się problemy z okablowaniem komunikacyjnym) trafił do służby dopiero w 1990 r., za prezydentury Busha. Wcześniej pierwsza dama Nancy Reagan zadbała o wystrój wnętrza nowego latającego Białego Domu. Chciała, aby kojarzył się z estetyką amerykańskiego południowego zachodu. Dlatego pasażerska część Air Force One jest wykończona w stylu domów z Arizony i Nowego Meksyku.
Wbrew krążącym historiom i na przekór fantazji filmowców z Hollywood w Boeingu VC-25A nie ma zestawu spadochronów dla prezydenta i jego kancelarii. Nie ma też specjalnej kapsuły ratunkowej, która mogłaby służyć do opuszczenia samolotu w razie konieczności. Tak było w filmie Wolfganga Petersena "Air Force One" 1997 r. z Harrisonem Fordem, ale w rzeczywistości prezydencki samolot nie jest wyposażony w rampę niezbędną do wykonywania skoków spadochronowych.
Boeing VC-25A w przeszłości już kilkukrotnie posłużył do transportu ciał zmarłych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Kiedy pojawia się taka konieczność, z pomieszczenia dla gości są demontowane fotele, a w ich miejsce obsługa przykręca do podłogi specjalną skrzynię na trumnę. Ciała Ronalda Reagana, Geralda Forda, and George'a H.W. Busha były w ten sposób transportowane na oficjalne pogrzeby do Waszyngtonu. Pułkownik USAF Mark Tillman, który był pilotem Air Force One, powiedział kiedyś: "W zasadzie zajmujemy się prezydentami od objęcia przez nich urzędu, do chwili ich wiecznego spoczynku".
Boeingi VC-25A się zestarzały, a ich eksploatacja staje się bardzo kosztowna. Odejdą na emeryturę już w 2025 r., a w hangarach Boeinga w San Antonio od 2020 roku powstają następcy. Chodzi o dwa samoloty Boeing 747-8 Intercontinental odkupione po bankructwie rosyjskich (!) linii Transaero. W służbie sił powietrznych będą nazywać się VC-25B, ale to nie koniec nowości.
W 2020 roku media obiegła wiadomość, że USAF planują uzupełnić flotę Presidential Airlift Group o jeszcze jeden statek powietrzny. Armia miała współpracować z kalifornijskim startupem Exosonic nad mniejszym, za to ponaddźwiękowym samolotem na potrzeby gabinetu prezydenta. Potem okazało się, że to coś więcej niż plotka, bo okazało się, że Exosonic oficjalnie podpisał kontrakt z PE (US Air Force’s Presidential and Executive Airlift Directorate) na dostarczenie 31-miejscowego samolotu, który rozwinie prędkość 1,8 macha (ok. 2220 km/h). Prace nad nim zakończą się w połowie czwartej dekady XXI w.
Tak naprawdę decyzję o wyborze środka transportu nie podejmuje prezydent, tylko Secret Service. Funkcjonariusze w zależności od celu podróży wybierają najbezpieczniejszą opcję dla głowy państwa. Czasem jest to "Bestia" (limuzyna), rzadko Air Force One (odrzutowiec), a najczęściej Marine One.
Co się kryje pod tą nazwą? Marine One to kryptonim wojskowego helikoptera należącego do Korpusu Piechoty Morskiej Marynarki Wojennej USA (USMC, czyli "marines"). Stanowi idealny środek transportu na krótkie i średnie dystanse. Aktualnie tę funkcję najczęściej pełni potężny dwusilnikowy Sikorsky SH-3 Sea King, a czasem Sikorsky UH-60, czyli słynny Black Hawk. Tak samo, jak w przypadku samolotu, kryptonim nie jest przypisany do konkretnego śmigłowca. Oba modele w prezydenckiej wersji są też nazywane "white top" ze względu na unikalne malowanie, które wygląda, jakby nosiły białe czapki.
Na koniec trochę lżejszy temat dotyczący związków Air Force One z popkulturą. Idealnie pasuje do kraju, w którym polityka łączy się z marketingiem, a sztuka z rozrywką. Chcecie wiedzieć, czy prezydent nosi buty Nike Air Force 1? Być może, ale nie chodzi o aktualnego prezydenta USA, Joe Bidena, tylko o najbardziej wyluzowanego przywódcę w najnowszej historii tego kraju.
Barack Obama ma sporo wspólnego nie tylko ze statkiem powietrznym Air Force One, ale i ze słynnym obuwiem o niemal identycznej nazwie. Nike Air Force 1 to jedne z najpopularniejszych butów świata, których nazwa celowo nawiązuje do kryptonimu samolotu. Oprócz tego jest grą słów wynikającą ze stosowania poduszki powietrznej (ang. air) w podeszwie. Uliczna moda i marketing zrobiły resztę.
Dla nikogo nie będzie wielkim zaskoczeniem, że 44. prezydent USA ma sporo wspólnego z butami, które wzięły nazwę od samolotu. Po pierwsze Obama jest fanem marki Nike. Czasami (np. podczas gry w golfa) chodzi ubrany od stóp do głów w rzeczy tej firmy. Preferuje bardziej sportowe i mniej lajfstajlowe modele butów Nike, ale w trakcie odwiedzin siedziby firmy, otrzymał wyjątkową wersję Air Force 1 w patriotycznych kolorach. Kto wie, może czasem je zakłada na spacer?
To nie wszystko. Czarnoskóry amerykański artysta Van Taylor Monroe w 2008 r. i w 2012 r. stworzył dwie unikalne pary butów Nike Air Force 1 z ręcznie namalowanymi wizerunkami Obamy. Dzieła sztuki nie trafiły na stopy prezydenta, ale pierwszą parę można podziwiać na wystawie Narodowego Muzeum Historii i Kultury Afroamerykańskiej w Waszyngtonie.
Jest jeszcze jeden związek Air Force One z popkulturą. W 2006 roku Marc Ecko, bohater kontrkultury i twórca streetwearowej marki Ecko, pochwalił się "otagowaniem" (umieszczeniem podpisu graffiti) silnika Air Force One. Dopiero później okazało się, że to był sprytny zabieg marketingowy. Ecko wypożyczył Boeinga 747 i kazał pomalować go w barwy Air Force One.
Nigdy nie ujawnił, ile kosztowała ta operacja. Za to zdradził motywację, która za nią stała: "Chciałem stworzyć prawdziwy popkulturowy symbol. To całkowicie szalona rzecz, która tak naprawdę nigdy nie mogłaby się wydarzyć: lekceważący pryszcz na rządowym goliacie wykonany przy pomocy pięciodolarowej puszki farby." Takie rzeczy są możliwe tylko w USA.