Policjanci mają stać na straży prawa i naszego bezpieczeństwa. Kto jednak będzie stać na straży... ich bezpieczeństwa? To pytanie pojawia się na ustach Polaków po minionym weekendzie. To wtedy wypłynęła informacja mówiąca o tym, że w powiecie oleśnickim mężczyzna podczas interwencji, ukradł policjantom radiowóz. Udało się go zatrzymać dopiero po pościgu.
Opis sytuacji brzmi kuriozalnie? A to dopiero początek ciekawych faktów. Bo po bliższym przyjrzeniu się sprawie okazuje się, że nie była to kontrola drogowa, a interwencja w restauracji. Mężczyzna zatem wykiwał funkcjonariuszy, uciekł im, wsiadł do ich pojazdu i odjechał. Tyle że jak to zrobił...
Możliwości są trzy. Albo policjanci poszli na interwencję i zostawili odpalony samochód, albo ukradł im kluczyki i sam go odpalił, albo kluczyki były w pojeździe. Żadna z opcji nie wygląda dobrze.
Powyższa informacja brzmi dość humorystycznie. Aby jednak nie był całkowicie złośliwym w stosunku do funkcjonariuszy, muszę oddać im jedno. 32-latek był wyjątkowo agresywny. Tak przynajmniej wynika z opisu świadka zatrzymania policyjnego radiowozu po pościgu. Mężczyzna wypowiadający się dla serwisu Mojaolesnica.pl mówi o tym, że uciekinier po wyciągnięciu z pojazdu na tyle mocno stawiał opór, że musiało go obezwładnić aż 5 funkcjonariuszy.
Sprawa kradzieży radiowozu obiła się szerokim echem w całej Polsce. Stała się na tyle głośna, że głos postanowił zająć nawet oficer prasowy KPP Oleśnica. W oświadczeniu przesłanym do mediów zwrócił uwagę na kilka faktów. Wskazywał m.in. że:
No dobrze, ale czy oświadczenie KPP w Oleśnicy w jakikolwiek sposób wyjaśnia jak właściwie doszło do kradzieży radiowozu? Oficer prasowy wspomina jedynie o tym, że policyjna Toyota była odpalana w systemie bezkluczykowym. W domyśle może zatem sugerować, że wystarczyło iż funkcjonariusze zbliżyli się do auta, w którym zabarykadował się mężczyzna (mając kluczyk w kieszeni) i rozruch silnika stał się możliwy po naciśnięciu przycisku na konsoli. Tyle że z praktyki wiem że to mało prawdopodobne.
System bezkluczykowy wymaga kluczyka w kabinie pojazdu do rozruchu silnika. W scenariuszu maksymalnie optymistycznym odpalenie jednostki jest możliwe, gdy kierujący z kluczykiem w kieszeni stoi w otwartych drzwiach. Policjanci goniący uciekiniera raczej w drzwiach radiowozu nie stali. Zatem najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że kluczyki po prostu mogły znajdować się w aucie. Jego kradzież była zatem bułką z masłem.
Jak wrażliwe są systemy bezkluczykowe można się przekonać w sytuacji, w której mając kluczyk w kieszeni, wysiądziesz z pojazdu. Od razu na komputerze pokładowym pojawi się komunikat mówiący o tym, że kluczyka nie ma w aucie.
Oficer prasowy swoje oświadczenie kończy słowami: "Trwają obecnie czynności wyjaśniające okoliczności tego zdarzenia. Sprawa z pewnością znajdzie swój finał w sądzie." W sposób naturalny te dwa zdania odnoszą się do sprawcy zdarzenia. Co jednak z policjantami? Nie mówię o ich karaniu. Bardziej chodzi mi o sprawdzenie czemu kradzież radiowozu była w ogóle możliwa. Być może policjanci popełnili jakiś błąd. I dla dobra podobnych przypadków w przyszłości warto byłoby wykazać jaki.
Po ujawnieniu jakichkolwiek uchybień ze strony funkcjonariuszy, nawet nie wnioskowałbym o ich karanie. Karę już ponieśli. Już się stali albo zaraz się staną bohaterami memów. To bardziej bolesne niż brak kilkusetzłotowej premii. A przekonał się o tym ostatnio m.in. gen. Szymczyk.