Jeśli mieszkasz lub pracujesz na warszawskich Sielcach, masz szczęście albo pecha. To zależy od dwóch czynników: czy jesteś sprawny fizycznie oraz od tego, czy lubisz biegi z przeszkodami. Chodzi o tzw. OCR, czyli "Obstacle Course Racing ". Więcej lokalnych wiadomości z Warszawy znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Historia biegów OCR jest długa, ale olbrzymią popularność zyskały w USA dopiero pod koniec XX w., a w Polsce przez ostatnie dwie dekady. Najbardziej znany tego typu bieg organizowany w naszym regionie to Runmaggedon, który jak twierdzi jego organizator, jest tak modny, że stał się "fenomenem kulturowym".
Kiedy ostatnio poszedłem do pracy na piechotę, wybrałem inną trasę niż zwykle. Z tego powodu musiałem pokonać chodnik wzdłuż ul. Gagarina na Sielcach i wtedy od razu pomyślałem o biegach OCR. Było dla mnie jasne, że tymczasowy ciąg komunikacyjny poprowadzony wzdłuż placu budowy jest nie do przejścia przez niektórych pieszych.
Można się śmiać z porównania chodnika z Runmaggedonem, ale zwłaszcza w deszczową pogodę takie skojarzenie jest uzasadnione. Trasa wygląda po prostu koszmarnie. Pomijam ciągłe zakręty i zwężenia, które pewnie są konieczne, ale nawierzchnia zaimprowizowanego chodnika w niektórych miejscach woła o pomstę do nieba.
Żwirek miesza się z niedawno położonymi płytami (pewnie to fragmenty przyszłego chodnika), co jakiś czas przerywanymi grubą warstwą piasku albo fragmentami wykładziny z tworzywa sztucznego przypominającej socjalistyczne linoleum. Połączenia między różnymi rodzajami nawierzchni są nierówne, a warstwa żwiru nie została wystarczająco wyrównana ani ubita, dlatego natychmiast powstały w niej wgłębienia oraz dziury.
Ostatni fragment "chodnika" przy Czerniakowskiej jest pozbawiony jakiejkolwiek nawierzchni, co w czasie opadów oznacza brnięcie po kostki w błotnistej mazi. Monotonny wysiłek przerywają tylko niedbale porzucone w tym błocie auta.
Reszty zniszczenia dokonał deszcz, który akurat padał od kilku dni, jak to często bywa zimą w stolicy. Uważam się za raczej sprawną osobę w sile wieku, a mimo to ślizgałem się w błocie i kopałem w żwirze, próbując dotrzeć do pracy. W końcu się udało, ale byłem ubłocony i brudny oraz dodatkowo ochlapany przez samochody jadące po dziurawym asfalcie.
Można uznać, że się czepiam, ale tak nie jest. Długo milczałem, usprawiedliwiając różne dyskusyjne aspekty budowy linii tramwajowej do Wilanowa. Wiedziałem, że opóźnienia prac mogą wynikać z przyczyn obiektywnych (problemy z dostawami surowców), a wąskie pasy ruchu dla samochodów na Puławskiej są zgodne z przepisami.
To wina kierowców, którzy nie potrafią jeździć i powodują zatory. W dodatku próbują skręcać w lewo, łamiąc przepisy, przez co cały dzień trąbią na nich kierowcy autobusów MZA. W czasie deszczu prawie nie widać żółtych linii na jezdni, ale do tego już się zdążyłem przyzwyczaić: oznakowanie tymczasowe ulic w Polsce zawsze jest złe.
Im dalej od Puławskiej, a bliżej do Czerniakowskiej, tym plac budowy i okolice wyglądają gorzej. Na ulicy Gagarina studzienki i inne elementy infrastruktury wystają z asfaltu tak mocno, że można uszkodzić na nich oponę czy felgę. Wyjazd z ul. Czerskiej nadaje się tylko dla SUV-ów i terenówek. Trudno, przynajmniej mamy gdzie testować możliwości tych wspaniałych pojazdów.
Widzicie? Dostrzegam nawet plusy budowy nowej linii tramwajowej do Wilanowa i to jeszcze zanim powstała. Jednym z nich jest to, że okropna kostka (tzw. kostka Bauma), przy ul. Puławskiej przy okazji budowy torów została wymieniona na prawdziwy chodnik z kwadratowych betonowych płyt, na wysokości wyjazdów z bram przerywany elegancką kostką brukową!
Gdy wreszcie pokonałem (to najlepsze określenie mojego spaceru) trasę Sobieskiego-Czerniakowska chodnikiem wzdłuż Gagarina, czara goryczy się przelała. Skoro nawet ja miałem problem z przejściem, co mają powiedzieć osoby starsze, których sporo mieszka w okolicy? Co mają zrobić rodzice z wózkami dziecięcymi, a zwłaszcza osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich? Jestem przekonany, że dla wielu z nich trasa jest niemożliwa do pokonania i przez to dotyka ich wykluczenie komunikacyjne.
Być może mimo to siedziałbym cicho, gdyby nie fakt, że chodnik wygląda wyjątkowo niechlujnie i już na pierwszy rzut oka widać, że tymczasową trasę można by przygotować znacznie lepiej: użyć jednolitej nawierzchni i skutecznie ją wyrównać oraz utwardzić. Tylko komuś zabrakło chęci albo czasu.
To przykre zwłaszcza dlatego, że budowa linii tramwajowej nie potrwa kilka tygodni, ale wiele lat. Na obronę wykonawcy robót trzeba przyznać, że chodnik po drugiej strony ul. Gagarina prezentuje się lepiej, ale najpierw trzeba tam się dostać. To nie jest łatwe, m.in. ze względu na wszechobecne ogrodzenie zabezpieczające plac budowy i bramki kierujące pieszych wąskim korytarzem w wyznaczonym kierunku.
Zazwyczaj jestem optymistą. Tym razem też powinienem się cieszyć. Ludzie zabijają się, żeby wziąć udział w Runmageddonie, Spartan Race i innych biegach OCR. Ja mam jeden pod nosem, a w dodatku za darmo. Tym razem jednak nie starczyło mi sił, żeby wziąć w nim udział, a przede wszystkim zachować dobry humor. Doceniam troskę wykonawcy robót o moją tężyznę fizyczną, ale mimo to wolałbym, żeby poruszanie się po Warszawie piechotą albo rowerem było bezpieczniejsze i bardziej komfortowe. W wyścigu z przeszkodami chciałbym brać udział tylko, kiedy mam na to ochotę.
Nowa, a właściwie przywrócona po wielu latach, linia tramwajowa ma usprawnić komunikację z dzielnicą Wilanów, która w ostatnich dekadach została jedną z największych sypialni mieszkańców południowej Warszawy. Pewnie tak będzie za kilka lat (zgodnie z planem prace mają zakończyć się w 2024 r.).
W tej chwili budowa jest kiepską wizytówką dolnego Mokotowa i ogromnym utrudnieniem dla mieszkańców, nie tylko z oczywistych i trudnych do uniknięcia powodów, ale także ze względu na niedbałość wykonawców. Pocieszam się, że ten stan jest chwilowy i na pewno wkrótce ulegnie poprawie. Oby tak było. Inwestorem przedsięwzięcia budowlanego "Tramwaj do Wilanowa" są Tramwaje Warszawskie, a głównym wykonawcą prac firma Budimex.