Obecnie system start-stop jest obowiązkowym elementem wyposażenia samochodów spalinowych. I choć może się wydawać moto-nowością, wcale nią nie jest. W wersji pierwotnej pojawił się w Toyocie Crown już w roku 1964! A później pionierskie systemy w swoich autach wprowadzili m.in. Włosi w roku 1985 czy Niemcy w roku 1993. Polacy start-stopa jednak nie pokochali – informacje w tej sprawie znajdziesz m.in. w materiałach publikowanych na stronie Gazeta.pl. Bardzo chętnie wyłączają go w swoich autach. Dobrze robią?
Czy system start-stop skraca żywotność silników? To jedno z pytań, które redaktorzy magazynu Motofocus postanowili zadać mechanikom. I aż 92 proc. pracowników polskich warsztatów odpowiedziało na nie twierdząco. To nie tworzy dobrej atmosfery wokoło systemu, który automatycznie wyłącza silnik na postoju i włącza go przed próbą ponownego ruszenia z miejsca. W tym materiale postanowiliśmy sprawdzić zatem głównie argumenty za i przeciw.
Podstawowa idea systemu start-stop jest prosta. Chodzi o to, aby silnik w czasie postoju na światłach czy w korku wyłączał się. Skoro pojazd nie porusza się, jednostka nie musi pracować. W ten sposób nie spala paliwa, nie generuje spalin i nie generuje... kosztów. W zależności od marki, oszczędność paliwa jest szacowana na 8 do nawet 18 proc. I choć wynik taki można uznać za prawdziwie imponujący, trzeba pamiętać o jednym. Wszystko zależy od warunków eksploatacyjnych. Im więcej kierowca jeździ w mieście, tym bardziej efektywny okaże się start-stop.
Załóżmy że wyłączanie silnika na postoju pozwala na zaoszczędzenie 12 proc. paliwa, a jednocześnie auto spala 9 litrów. To oznacza, że po każdych 100 km w baku zostanie dodatkowo 1,08 litra paliwa. Przy obecnych cenach benzyny to nieco ponad 7 zł. Zakładając zatem że samochód pokonuje w ten sposób 10 tys. km rocznie, w ciągu dwunastu miesięcy oszczędność wyniesie już 700 zł. Kwota jest znacząca? W efekcie skali tak. Tyle że nadal pozostaje druga strona medalu.
Start-stop spotyka się z szeregiem oskarżeń. A pierwsze dotyczy komfortu jazdy. Zarówno gaszeniu, jak i rozruchowi silnika w starszych autach towarzyszy wyraźne szarpnięcie. Kierowcy tego nie lubią! Poza tym gaszenie silnika może przeszkadzać podczas manewrów – chociażby wtedy, gdy dynamicznie chcecie opuścić skrzyżowanie, bo akurat pojawiła się luka. A dodatkowo w starszych autach wyłączenie silnika oznacza osłabienie siły pracy klimatyzacji. W mieście w czasie upałów to mocno niekomfortowe.
Kolejny problem często podnoszony przez kierowców i mechaników dotyczy turbosprężarki. Ta nie znosi niczego bardziej od nagłego gaszenia silnika po rozgrzaniu. Wtedy przestaje płynąć przez nią olej, co oznacza że traci smarowanie i chłodzenie. To musi odbić się na jej stanie. Początkowo producenci nie zwracali na ten fakt uwagi. Dziś dużo bardziej skupiają się na tym aspekcie. Dlatego tworzą system przetrzymujący krążenie oleju lub chwilowo dezaktywują start-stop po rozgrzaniu turbosprężarki. Obecność takiego rozwiązania w dużej mierze niweluje ten problem.
Trzecim z aspektów eksploatacyjnych jest zużycie elementów układu elektrycznego. W sytuacji, w której silnik gaśnie, urządzenia pokładowe są zasilane z akumulatora. To oznacza zwiększenie jego cykli pracy, czyli rozładowywania i ładowania. Tak, akumulatory są budowane w specjalny sposób. Okazują się bardziej odporne na ciągłe ładowanie, a do tego bez problemu akceptują szybszy sposób ładowania. Tyle że nadal kiedyś ulegną awarii. Bateria dedykowana start-stopowi niestety jest dość droga. Często o 20 czy 30 proc. droższa od standardowej.
Podsumowując, kto powinien korzystać ze start-stopa, a kto może go wyłączyć?