Dachująca żółta Tesla i płomienie, a na koniec oklaski. Tak wyglądał "test zderzeniowy" zorganizowany przez firmę Axa pod koniec sierpnia br. Ubezpieczyciel nie poinformował widzów, że to nie jest prawdziwy test zderzeniowy tylko symulacja przeprowadzona w ramach przygotowanego scenariusza. Ubezpieczyciel zmierzył się z ogromną falą krytyki.
Płomienie, które pojawiły się po rozbiciu Tesli zostały przygotowane przez zespół pirotechników. Ładunki zdetonowano zdalnie, a Tesla nie miała się od czego zapalić, ponieważ ze względów bezpieczeństwa wymontowano z niej… akumulator.
Więcej ciekawych newsów motoryzacyjnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Sprawa bardzo szybko eskalowała. W kierunku firmy AXA posypały się gromy, ponieważ widzowie odebrali "test zderzeniowy" jako próbę przestraszenia społeczeństwa przed samochodami elektrycznymi.
Żałujemy, że tegoroczna edycja testów zderzeniowych mogła wywołać mylne wrażenie na temat elektromobilności lub nieporozumienia
- poinformowała firma Axa w komunikacie prasowym. Towarzystwo ubezpieczeniowe tłumaczy, że chodziło o pokazanie ludziom, jak może skończyć się wypadek z udziałem samochodu elektrycznego i tym samym zachęcić kierowców do zachowania bezpieczeństwa na drodze. Axa przeprosiła, że wyjęte z kontekstu obrazki wywołują wrażenie prawdziwego pożaru.
Firma ubezpieczeniowa chciała po prostu zwrócić uwagę na to, że kierowcy samochodów elektrycznych powodują o 50 proc. więcej kolizji, w których doprowadzają do uszkodzenia własnych pojazdów niż kierowcy aut zasilanych silnikiem spalinowym. Trzeba przyznać, że plan się powiódł.