Tadeusz Kalupa to rodowity mieszkaniec Karpacza i prywatny przedsiębiorca zajmujący się od prawie dwóch dekad usługami transportowymi na terenie tego urokliwego miasteczka położonego w Sudetach Zachodnich.
Więcej ciekawych newsów motoryzacyjnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Widząc niszę, a jednocześnie ogromne zapotrzebowanie na transport zbiorowy w mieście, postanowił uruchomić linię, która będzie przewozić ludzi z mało popularnych lokalizacji w mieście. Pomysł szybko okazał się przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę".
Na początku zbadałem rynek, sprawdziłem zapotrzebowanie mieszkańców i turystów na transport w określonych miejscach, a następnie uzyskałem wszystkie wymagane licencje i uruchomiłem linię miejską. Jest to moja prywatna inwestycja, która nie jest dotowana z samorządowych pieniędzy. Co więcej, działa siedem dni w tygodniu i 365 dni w roku. Autobusy kursują bez względu na to, czy jest wysoki lub martwy sezon.
- poinformował Tadeusz Kalupa w rozmowie z Moto.pl. Jednak prywatna inicjatywa przedsiębiorcy z Karpacza nie przypadła komuś do gustu. Kilka tygodni temu podpalono dwa autobusy należące do właściciela firmy transportowej.
Śledztwo w sprawie podpalenia samochodów jest w toku, a z informacji pozyskanych przez redakcję wynika, że policja i prokuratura wytypowały już podejrzanego w tej sprawie. Jakiś czas temu na jednym z lokalnych portali pojawiła się informacja o nagraniu z monitoringu, który zarejestrował mężczyznę podpalającego pojazdy oraz… siebie. Nieudolny sprawca uciekał z miejsca przestępstwa w palącym się ubraniu.
To dla mnie ogromna strata. Największa szkoda, że to były dobrze wyposażone, zadbane i regularnie serwisowane pojazdy, które miały niewielki przebieg. Mogły służyć w transporcie przez długie lata. W jednym ze spalonych autobusów właśnie wymieniłem kilka dni wcześniej ogumienie. To koszt w wysokości kilkunastu tysięcy złotych.
- dodaje właściciel firmy. Tadeusz Kalupa przekazał w rozmowie z Moto.pl, że aktualne straty sięgają już 1,2 mln. zł. W miejsce spalonych autobusów musiał szybko znaleźć pojazdy, które je zastąpią.
Jakby problemów było mało, taksówkarze z Karpacza zapowiedzieli protest i przygotowali petycję w sprawie zdelegalizowania komunikacji miejskiej w Karpaczu. O sprawie poinformowało kilka dni temu Radio Wrocław.
Mieszkam tutaj od urodzenia, znam większość taksówkarzy, którzy pracują w mieście od lat. Nikogo nie traktuję jak wroga. Nie rozumiem pretensji w moim kierunku. Mamy przecież wolny rynek, a klienci samodzielnie decydują o tym, z jakiego transportu zamierzają korzystać. Taksówkarze nie mają przecież wyłączności na przewożenie osób, a zachowują się, jakby właśnie tak było. Zresztą sam bardzo często jestem klientem firm taksówkarskich. Nigdy nie traktowałem ich jako konkurencji. Rynek jest na tyle elastyczny, że dla każdego jest miejsce.
- tłumaczy właściciel firmy. Taksówkarze dostarczyli dokumenty do Urzędu Miasta Karpacza, a także do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Uważają, że autobusy Tadeusza Kalupy zabierają im klientów. Ich zdaniem biznesmen działa "nielegalnie", ale nie podają na jakiej podstawie.
Nie jestem samobójcą, żeby prowadzić taki biznes bez odpowiednich uprawnień. Kary za takie przewinienia są ogromne. Poza tym nasze pojazdy były wielokrotnie sprawdzane np. przez Inspekcję Transportu Drogowego. Nigdy nie zdarzyło się, żeby nasz samochód nie mógł wyjechać w dalszą trasę po takiej kontroli. Służby kontrolujące firmy transportowe mogą przecież sprawdzić nawet zza biurka, czy posiadamy odpowiednie licencje i uprawnienia. Oprócz tego na pokładzie każdego autobusu jest kasa fiskalna, a kierowcy są zatrudnieni na umowę o pracę.
- dementuje zarzuty właściciel firmy transportowej.
Nie powinno dziwić, że tania i dostępna powszechnie komunikacja miejska zabiera klientów na dużo droższe usługi taksówkarskie. Bilet na przejazd autobusem komunikacji miejskiej w Karpaczu kosztuje pięć złotych, a mieszkańcy mają stałą zniżkę – płacą trzy złote niezależnie od kursu. Autobusy należące do firmy pana Tadeusza Kalupy kursują już nie tylko w granicach miasta, ale również na trasie międzynarodowej – do czeskiej miejscowości Pec pod Śnieżką.
Staram się słuchać potrzeb rynku, a przy okazji stworzyć coś zupełnie nowego – jeździć tam, gdzie nikt nie jeździ. Jakiś czas temu zauważyłem, że nie ma regularnego transportu do popularnego czeskiego kurortu narciarskiego. Dlatego zainwestowałem własne środki, kupiłem autobusy, zatrudniłem ludzi i zmodernizowałem trasę. Wiele lokalnych firm po stronie polskiej i czeskiej ucieszyło się z mojej inicjatywy, dlatego że pojawi się jeszcze więcej turystów w tych miejscach. Stale współpracuję z kilkoma hotelami i pensjonatami, których klienci mogą korzystać z usług transportowych za darmo
Karpacz to niewielkie miasteczko liczące 5 tys. mieszkańców, ale jest tam zarejestrowanych ponad 100 taksówek. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda relacja cenowa pomiędzy komunikacją miejską a taksówkami.
Redakcja moto.pl skontaktowała się z jedną z firm świadczących usługi taksówkarskie, która ogłasza się w internecie jako "najtańsza w Karpaczu".
To zależy od kursu
- usłyszeliśmy krótko na pytanie o stawkę za kilometr. Rozmówca nie chciał zdradzić przez telefon konkretnej kwoty za najtańszą taryfę, ale poinformował, że opłata początkowa wynosi 10 zł. Na pytanie o przykładowy kurs z dawnego dworca kolejowego do hotelu Gołębiewski (odległość ok. 4 km) rzucił stawką w wysokości 35 zł. Po odliczeniu opłaty startowej wychodzi zatem ponad 6 złotych za kilometr.
To faktycznie jedna z niższych stawek w tym mieście. Nie trzeba długo szukać historii o tym, jak wielu kierowców liczy sobie kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt złotych za kilometr. Nierzadko turyści płacą nawet 150 zł za przejazd kilku kilometrów. Taksówkarze, z którymi rozmawialiśmy tłumaczą wysokie ceny kosztami paliwa, inflacją i... konkurencją. Nikt jednak nie wspomina o działalności prowadzonej przez pana Tadeusza.
Praca w branży transportowej wymaga wielu poświęceń i wyrzeczeń. Jest to również ogromna odpowiedzialność – zatrudniam ludzi, odpowiadam za bezpieczeństwo moich pasażerów. Ktoś może mi zarzucić, że w sezonie zarabiam dużo pieniędzy, ale trzeba pamiętać o tym, że koszty działalności w Polsce cały czas rosną, a poza sezonem mam również wiele rachunków do opłacenia. Nie mogę po prostu ściągnąć oznakowania i zamknąć samochodów w garażu. Tym bardziej jest mi przykro, że spotykają mnie takie sytuacje, jak ostatnia
- podsumowuje gorzko Tadeusz Kalupa. Redakcja wysłała zapytanie do Urzędu Miasta Karpacza i czeka na odpowiedź. Będziemy informować na bieżąco o postępach w tej sprawie.